Kanadyjczyk, Serb, Jamajczyk. Brody Vukovich Clarke opowiedział nam niezwykle ciekawą historię swojego życia rodzinnego i sportowego. Z zawodnikiem PGE Spójni Stargard rozmawiał współpracujący ze Stargard.News Sebastian Drążek.
– Występ PGE Spójni Stargard w niedawnym finale Pucharu Polski uznałbym za słodko-gorzki. Pokonaliście odwiecznego rywala, będącego w gazie Kinga Szczecin, a nie daliście rady jednej ze słabszych ekip tegorocznego sezonu – Startowi Lublin. Dlaczego tak się stało?
– Bardzo nam zależało na pokonaniu szczecińskich Wilków. Czułem, że to jest ten dzień, kiedy jesteśmy w stanie z nimi wygrać. I dokonaliśmy tego. Rywalizacja z Kingiem zawsze wyzwala dodatkowe emocje. Byliśmy bardzo zadowoleni po tym spotkaniu. Sprawiliśmy dużo radości sobie i naszym kibicom. Kilka godzin po tym meczu moja dziewczyna wysłała mi filmik spod naszego okna. Kibice śpiewali piosenki o Spójni. To było niesamowite. Niestety, w kolejnym meczu przeciwko drużynie z Lublina ponieśliśmy porażkę i marzenia o zdobyciu Pucharu Polski się nie ziściły. Personalnie odczuwam to jako spore niepowodzenie. Robiliśmy co mogliśmy, aby zatrzymać przeciwników. Zmienialiśmy naszą obronę, ale nie było na nich mocnych. Trafiali z niemal każdej pozycji. Wydaje mi się, że tego dnia byli poza naszym zasięgiem.
– Już niedługo, 12 marca odbędzie się kolejny mecz derbowy. Tym razem w Stargardzie. Przygotowujesz się do tego spotkania w jakiś specjalny sposób?
– Szczerze mówiąc w tej chwili dla mnie najważniejszy jest najbliższy mecz z Treflem Sopot. Zdobyli Puchar Polski i na pewno będą chcieli podtrzymać dobrą passę. My ciężko pracujemy na treningach i wierzymy, że jesteśmy w stanie ich pokonać. Dopiero po tym spotkaniu skoncentrujemy się na Wilkach. Pierwszy mecz derbowy był dla mnie sporym rozczarowaniem. Mogliśmy wygrać to spotkanie. Zabrakło niewiele, ale zostaliśmy pokonani. Mieliśmy w Szczecinie ogromne wsparcie ze strony stargardzkich kibiców i zdałem sobie sprawę, jak ważne dla nich są te pojedynki derbowe. Z całą pewnością będzie to niezwykle istotny mecz zarówno dla nas jak i dla wszystkich kibiców w Stargardzie. Każdy zespół, który przyjeżdża do nas musi się liczyć z niesamowitym dopingiem, który nam pomaga, a przeciwnikowi stwarza dodatkowe problemy.
– Kibice stargardzkiej PGE Spójni tworzą gorącą atmosferę. Jak ich oceniasz z perspektywy zawodnika?
– Kibice w Stargardzie są niesamowici. Szczerze uważam, że to są najlepsi kibice koszykówki w Polsce. Jestem typem zawodnika, który uwielbia grać przy pełnych trybunach. Podobnie jak wielu zawodników z naszej drużyny. Czujemy dodatkową energię płynącą z trybun. Grając w innych halach bardzo często możemy ze sobą spokojnie rozmawiać, pomagać sobie werbalnie na boisku. W Stargardzie przeciwnicy nie mają tej możliwości bo tumult jest ogromny w znacznym stopniu ograniczający komunikację pomiędzy graczami. Nam to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Motywuje do jeszcze większego zaangażowania. Przeciwnik zazwyczaj sobie z tym nie radzi grając na naszym parkiecie. To nie nasz kłopot.
– Sport w twojej rodzinie zajmuje szczególne miejsce. Koszykówka nie jest jednak narodowym sportem Kanadyjczyków. Dlaczego więc wybrałeś akurat tę dyscyplinę sportu?
– Mój tata grał w koszykówkę na bardzo wysokim poziomie. Reprezentował Kanadę między innymi podczas igrzysk olimpijskich w Seulu w 1988 roku. Moja mama również grała w koszykówkę. Rodzice poznali się przez ten sport. Podobnie mój starszy brat uprawiał tę dyscyplinę. Siostra liznęła nieco koszykówki, ale największe sukcesy odnosiła w wioślarstwie. Ciocia natomiast była w siatkarskiej kadrze Kanady. Przez kilka lat profesjonalnie grała we Włoszech. Sport jest w naszych genach i od początku było wiadomo, że będę uprawiał jakiś sport. Nie czułem presji ze strony rodziców, abym koniecznie wybrał koszykówkę. W Kanadzie na pierwszym miejscu jest hokej na lodzie. Każdy Kanadyjczyk na jakimś etapie swojego życia musi się zetknąć z hokejem. Tak było również ze mną. Spróbowałem także piłki nożnej, siatkówki oraz tenisa. Kariera mojego brata rozwijała się dynamicznie. Rodzice zabierali nas na mecze Toronto Raptors. Coraz bardziej się wkręcałem i ostatecznie postawiłem na koszykówkę. Trenowałem po 8-9 razy w tygodniu. Codziennie, włącznie z weekendami, spędzałem czas z piłką do kosza.
– Co byś robił, gdyby nie powiodło ci się grając w koszykówkę?
– Nie chcę zabrzmieć jak arogant, ale ukończyłem studia z tytułem inżyniera. Najprawdopodobniej mógłbym zarabiać więcej pieniędzy budując budynki w Kanadzie. Nie gram więc w koszykówkę dla pieniędzy ani dlatego, że muszę to robić. Gram, bo to kocham. Koszykówka jest moim życiem. Sprawia mi wiele radości i zadowolenia. Jest moją pasją, której poświęcam każdą chwilę mojego życia.
– Marzysz o grze dla Kanady?
– Grałem w reprezentacji Kanady U-16, z którą w 2011 roku zdobyłem brązowy medal mistrzostw Ameryki oraz U-19. Byłem w grupie 24 zawodników, którzy byli przymierzani do gry w seniorskiej reprezentacji. Niestety, ale na mojej pozycji jest wielu utalentowanych zawodników i ostatecznie nie otrzymałem powołania. Było spore rozczarowanie z tego powodu, ale także olbrzymia motywacja do ciężkiej pracy. Wierzę, że pewnego dnia otrzymam zaproszenie do gry w pierwszej reprezentacji Kanady. To mnie motywuje do nieprzerwanej i ciężkiej pracy. Tym bardziej, że pamiętam jak ważne było reprezentowanie Kanady dla mojego ojca. Mój tata jest imigrantem z Jamajki. W Kanadzie otrzymał szansę na spełnianie swoich marzeń i realizacji celów, dlatego oddawał całe swoje serce drużynie narodowej. Chciałbym kiedyś również dostąpić tego zaszczytu.
– Może łatwiej byłoby ci otrzymać powołanie, gdybyś grał w lepszej lidze?
– Nie podchodzę do tego w ten sposób. Gram teraz w Spójni i jestem tutaj bardzo szczęśliwy. Jeżeli w kolejnym sezonie nadarzy się okazja zagrać na wyższym poziomie zapewne z niej skorzystam. Z całą pewnością granie chociażby w europejskich pucharach może mi pomóc w otrzymaniu powołania. Najlepszym przykładem jest tutaj Conor Morgan, który grał do niedawna w polskiej lidze, ale także rezpezentował Śląsk Wrocław w Europie. Niestety, jest też sporo polityki w powołaniach reprezentacyjnych. Wspomnę zawodnika z drugiego poziomu w Niemczech, gdzie występowałem w poprzednim sezonie, który gra w reprezentacji Kanady. Co prawda gra na innej pozycji niż ja, ale nie sądzę, abym był gorszym zawodnikiem. Uważam, że polska liga stoi na znacznie wyższym poziomie niż II liga niemiecka. Pracuję ciężko i wierzę, że mój czas reprezentacyjny jeszcze nadejdzie. Ostatni raz grałem dla Kanady w 2019 roku. Była to akademicka reprezentacja. Po ostatnim meczu długo nie chciałem ściągnąć koszulki, bo wiedziałem, że być może przez długi czas nie dostanę ponownej szansy, by ją założyć.
– Podoba ci się życie w Stargardzie?
– Już drugiego dnia od mojego przybycia do Stargardu wiedziałem, że mieszkańcy żyją koszykówką i Spójnią. Wyszedłem na miasto, aby coś zjeść i ludzie na ulicy pytali mnie, czy jestem nowym zawodnikiem Spójni. Byłem miło zaskoczony. Podoba mi się życie w Stargardzie. Podobnie jak i mojej dziewczynie. Małe miasto. Nie stoję w korkach. Mamy blisko do Szczecina i Berlina, gdzie są lotniska i w dość krótkim czasie możemy znaleźć się w innej części Europy.
– Pozostaniesz w Stargardzie na przyszły sezon?
– Jest wiele powodów, które będą o tym decydowały. Sytuacja kadrowa, trenerska, oczywiście także finanse. Zobaczymy co przyszłość pokaże. W tej chwili wiem na pewno, że do końca sezonu gram w PGE Spójni, a od maja do sierpnia zagram w kanadyjskiej lidze CEBL w barwach Edmonton Stingers. Chcę wyraźnie zaznaczyć, że pozostanę w Stargardzie do ostatniego meczu i dopiero po nim wyjadę do Kanady.
– W jaki sposób trafiłeś do Edmonton Stingers?
– Do ukończenia podstawowej edukacji pozostałem w Toronto. Cały czas grałem i czułem się świetnie jako duża ryba w małym stawie. Jestem dumny z tych lat, podczas których reprezentowałem swój college w Toronto. Przyszedł jednak czas, aby podjąć naukę na uniwersytecie. Moi rodzice chcieli, abym nauczył się innego życia. Abym sam o siebie zadbał i decydował za siebie. Otrzymałem świetną propozycję z University of Alberta w Edmonton. Nie tylko sportowo, ale i naukowo. Zdecydowałem się na przeprowadzkę do Edmonton i spędziłem tam pięć wspaniałych lat grając i ucząc się. W tym czasie utworzono CEBL (Kanadyjska Zawodowa Liga Koszykówki). W każdej drużynie powinien znaleźć się przynajmniej jeden zawodnik uniwersytecki. Tym zawodnikiem w Edmonton Stingers byłem ja. Od tego czasu moje więzi z tym miastem i klubem tylko się pogłębiały. Cieszę się, że mogłem i nadal mogę być częścią tego projektu. Przed laty w Edmonton liczył się tylko hokej na lodzie. Nikt nie interesował się koszykówką. Obecnie to się zmienia i coraz więcej ludzi interesuje się moją ukochaną dyscypliną sportową, a ja mam satysfakcję, że przykładam się do rozwoju koszykówki w Edmonton i wzrostu zainteresowania wśród jego mieszkańców. Kiedyś wrócę do Toronto, bo uważam, że jest to najwspanialsze miejsce do życia, ale Edmonton jest moim drugim domem i zawsze wracam tam z ogromną radością.
– Co sprawia, że Toronto jest twoim ukochanym miejscem na ziemi?
– Multikulturowość w Toronto ukształtowała mnie jako człowieka. Generalnie Kanada jest zbudowana przez imigrantów. Spójrzmy na moją rodzinę. Mój ojciec przybył do Kanady z Jamajki. Moja mama pochodzi z byłej Jugosławii. Jestem dumny z bycia Kanadyjczykiem, ale czuję się w części Jamajczykiem i w części Serbem. Żyjąc w Toronto spotykasz ludzi z całego świata, posługujących się różnymi językami. W szkole dzielisz ławkę z rówieśnikami z wielu kultur, różnej rasy i religii. Doświadczając tego zaczynasz zadawać sobie pytania i szukasz na nie odpowiedzi. Dokształcasz się, poznajesz świat nie ruszając się z miejsca. Stajesz się ciekawym tego świata. Życzyłbym każdemu, aby na pewnym etapie swojego życia mógł spędzić jakiś czas mieszkając w Toronto, Miami czy Londynie.
– Twoje pełne nazwisko brzmi Brody Vukovich Clarke. Kryje się za tym jakaś historia?
– Moja mama zatrzymała swoje nazwisko Nataly Vukovich a mój tata został przy swoim Norman Clarke. Gdy moi rodzice poznali się i zdecydowali być ze sobą postanowili, że będą mieli czwórkę dzieci i na przemian dawali im swoje nazwiska. Ostatecznie jest nas troje. Ja i mój starszy brat jesteśmy Vukovich Clarke, a moja siostra dla odmiany Clarke Vukovich. W ten sposób moi rodzice pokazują, jak ważne jest dla nich ich pochodzenie. Nie zapominają skąd pochodzą i gdzie są ich korzenie. Jestem z nich bardzo dumny i podoba mi się w jaki sposób nas wychowywali, na każdym kroku podkreślając swoje pochodzenie. Mój dom rodzinny to była i w dalszym ciągu jest taka mieszanka narodowych tradycji.
– Odwiedziłeś rodzinne strony swoich rodziców?
– W 2006 roku umarł wujek mojej mamy, który w spadku pozostawił jej nieco pieniędzy, za które chciał, aby zabrała nas do Serbii i pokazała nam swój rodzinny kraj. Spędziliśmy 3 tygodnie na Bałkanach. Odwiedziliśmy Serbię, Słowenię, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę. To była podróż mojego życia. Poznałem swoją rodzinę od strony mamy. Doświadczyłem nowej tradycji i kultury. Bo czymś innym jest żyć w Toronto wśród imigrantów z różnych stron świata, a czym innym poczuć i dotknąć tego na żywo. Byłem w Belgradzie, który nie został jeszcze całkowicie odbudowany po wojnie. Spotkałem ludzi, którzy mieli świeżo w pamięci okrucieństwo wojny. Niesamowite przeżycie i doświadczenie, które pozostanie we mnie do końca życia. Wowczas zrozumiałem i doceniłem, że jestem szczęśliwym dzieckiem, które dorasta i wychowuje się w bezpiecznym i bogatym kraju. Ta podróż zdecydowanie zmieniła moje życie i postrzeganie innych ludzi z różnych stron świata. Natomiast na Jamajce byłem dwukrotnie. Bardziej w celach turystycznych niż rodzinnych. Nie utrzymujemy zbytnio kontaktów z rodziną od strony taty. Nawet z jego bratem, który mieszka w Toronto widujemy się sporadycznie. To są zupełnie inne więzi niż z rodziną mojej mamy.
– Masz w sobie pierwiastek bałkański. Twój kolega z PGE Spójni Ajdin Penava jest Bośniakiem. Macie jakieś szczególne relacje?
– Bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język z Ajdinem. Co prawda w byłej Jugosławii było dużo podziałów zarówno politycznych jak i religijnych i nie zawsze Serbom było po drodze z Bośniakami, ale my mamy wspólną płaszczyznę porozumienia i dogadujemy się świetnie.
– Czego jest w tobie więcej? Jamajskiego luzu czy bałkańskiego temperamentu?
– Mój brat jest typowym Serbem. Jest bardzo podobny do mamy. Siostra czuje się i zachowuje jak Jamajka. Jest jak nasz ojciec. Ja natomiast jestem Kanadyjczykiem, ale takim podzielonym. W części serbskim, w części jamajskim. Stało się tak, gdyż jestem najmłodszym z rodzeństwa. Obserwowałem ich od najmłodszych lat i czerpałem od nich to co najlepsze.
– A jak wygląda kuchnia w waszym domu?
– Kucharzem w domu jest mój tata. Uwielbia gotować. Zachowuje się jak prawdziwy szef kuchni. Gdy spotykamy się całą rodziną jemy zarówno jamajskie jak i serbskie potrawy. Podobnie pod tym względem wyglądają u nas święta Bożego Narodzenia. Jest zarówno baranina przygotowana po bałkańsku jak i kurczak z Jamajki. To wszystko łączymy z warzywami i wychodzi taki miszmasz, który mi bardzo odpowiada. Lubię też polskie jedzenie. Poniekąd przypomina niektóre serbskie potrawy. A z typowo polskich najbardziej smakują mi pierogi. Szczególnie te z kapustą. Z polskim jedzeniem spotkałem się już w Toronto, gdzie mieszka sporo Polaków, a nasza dzielnica była zamieszkana głównie przez imigrantów z Europy wschodniej. W Stargardzie jadam czasami w Bistro na talerzu. Można tam smacznie zjeść, a co najważniejsze skosztować różnych typowo polskich potraw. Lubię jeść i na szczęście mam bardzo dobry metabolizm, więc nie ma obawy, że przytyję choć, szczególnie w trakcie sezonu, staram się jeść zdrowo.
– Sporo podróżujesz. Pochodzisz z dwujęzycznego kraju. Grałeś w Niemczech, a teraz w Polsce. Jak ci idzie nauka języków obcych?
– Generalnie Kanada jest dwujęzyczna, ale w rzeczywistości zdecydowana większość mówi tylko po angielsku. W zasadzie tylko w Quebecu dominującym językiem jest francuski. Mój francuski jest bardzo słaby. W szkole uczyłem się go w zasadzie tylko po to, żeby otrzymać pozytywną ocenę. Zdecydowanie bardziej wolałem matematykę i fizykę. Nie mówię po serbsku ani w Patwa, slangowym angielskim z Jamajki. Rodzice rozmawiali ze sobą tylko po angielsku, więc i do nas mówili w tym samym języku. Żałuję, że nie dane mi było nauczyć się rodzinnego języka mojej mamy. Muszę przyznać, że ogólnie słabo idzie mi nauka języków obcych. Grając w Niemczech codziennie uczyłem się niemieckiego przy pomocy aplikacji duolingo. Efekty na koniec sezonu były mizerne. Przed przyjazdem do Stargardu postanowiłem, że będę się uczył języka polskiego. Gdy tu przyjechałem okazało się, że ze wszystkimi mogę dogadać się po angielsku. To sprawia, że czasami jestem po prostu zbyt leniwy, by uczyć się języka obcego. Nawet, gdy niektórzy zawodnicy nie mówią zbyt płynnie po angielsku, to z całą pewnością znają angielskie terminy koszykarskie, których, jak zauważyłem, nie tłumaczycie na język polski. Chociażby pick and roll, alley-oop czy slam dunk.
– Co cię kręci poza koszykówką?
– Uwielbiam jeździć na nartach. To jest moja ulubiona aktywność. Niestety, ale od kilku lat nie mam okazji poszusować na nartach, gdyż takie mam zapisy w kontraktach. Jeżdżąc na nartach bardzo łatwo o kontuzję i żaden klub, który mnie zatrudnia nie zgodzi się, abym w ten sposób spędzał swój wolny czas. Na szczęście na nartach można jeździć niemal przez całe życie, więc zdążę się jeszcze nacieszyć nartami po zakończeniu mojej przygody z koszykówką. Uwielbiam także podróżować i wraz z moją partnerką realizujemy naszą pasję. Skoro już jesteśmy w Europie to korzystamy z bliskości lotnisk i w wolnych chwilach, które otrzymujemy od trenera, staramy się odwiedzać różne kraje.
– Pierwsze mecze w PGE Spójni w twoim wykonaniu nie były najlepsze. Ja jednak przyznam, że od początku widziałem w tobie wiele zalet, które nie do końca były przez ciebie wykorzystywane.
– Rzeczywiście, początek sezonu w moim wykonaniu nie był najlepszy. Rzekłbym nawet, że był po prostu słaby. Z każdym treningiem i z każdym rozegranym meczem czułem się coraz lepiej. Moja pewność wzrastała. Bardzo istotnym czasem dla mnie i dla całego zespołu był okres, kiedy nastąpiły zmiany w drużynie. Gdy już się dobrze poznaliśmy, a trener poustawiał taktykę pod konkretnych zawodników poczułem, że forma idzie w góre i zacząłem grać na znacznie wyższym poziomie. Cieszę się, że swoją dobrą dyspozycją mogę pomóc drużynie i sprawić sporo radości stargardzkim kibicom. Najważniejsze w moim rozwoju w trakcie pobytu w Stargardzie było i jest zaufanie jakim obdarza mnie trener. Dzięki temu czuję się znacznie pewniej i nie zrażam się małymi niepowodzeniami.
– Z czego wynikała początkowa huśtawka formy?
– Wydaje mi się, że jestem zawodnikiem, którego dość łatwo trenować, gdyż lubię się uczyć nowych rzeczy, aby stawać się wszechstronnym koszykarzem. W Niemczech grałem głównie na pozycji numer 5. Wynikało to przede wszystkim z powodu kontuzji najwyższych graczy w zespole. Przychodząc do PGE Spójni trener od razu mi powiedział, że widzi mnie na pozycji numer 4. Na tej samej pozycji, na której on grał pod koniec swojej kariery koszykarskiej. Wiedział, że będzie sporo pracy do wykonania, ale wierzył, że dam sobie radę i będę sporym wzmocnieniem Spójni. Dlatego dużo czasu na treningach poświęcam grze jeden na jeden, a także na doskonalenie swojego rzutu zarówno z półdystansu jak i zza lini 6,75 metra. Widzę u siebie wyraźny progres we wszystkich tych aspektach. Bardzo dobrze współpracuje mi się z trenerem, dzięki czemu staję się lepszym zawodnikiem.
– Co jest największą siłą PGE Spójni Stargard?
– Naszym największym atutem jest wszechstronność. Niemal każdy zawodnik grozi rzutem za trzy punkty. Przeciwnikowi jest dużo trudniej ustawić odpowiednią obronę przeciwko Spójni, gdyż wysocy zawodnicy są groźni nie tylko pod koszem, ale także na obwodzie. Każdy z nas stara się dać od siebie jak najwięcej, aby pomóc drużynie w osiagnięciu sukcesu.
– A co jest twoim największym atutem?
– Jestem zawodnikiem, któremu zależy przede wszystkim na dobru drużyny. Jestem częścią tego zespołu i najważniejsze jest zwycięstwo, a nie moje statystyki indywidualne. Nie jest ważne ile zdobędę punktów, ile będę miał zbiórek czy bloków. Dla mnie najważniejsze jest dobro zespołu i temu podporzadkowuję swoje granie. Jeżeli w danym momencie meczu trener uważa, że inny zawodnik jest bardziej potrzebny ode mnie na parkiecie, to się z tym godzę i się nie dąsam. Ja chcę wygrywać. Gram w koszykówkę, a to jest gra zespołowa, więc jestem częścią drużyny i razem z pozostałymi zawodnikami oraz trenerami dążę do jak najlepszego wyniku dla nas wszystkich. Gdybym chciał osiągać sukcesy indywidualne, to zostałbym tenisistą.
– Czekając na spotkanie z tobą obserwowałem twój trening rzutowy. Idzie ci naprawdę świetnie. Co sprawia ci większą radość. Punkty zdobyte atomowym wsadem, czy celny rzut za trzy punkty?
– Uwielbiam wsady, ale celny rzut za trzy punkty też daje dużo radości. Czasami nawet więcej niż dunk. Kiedy oddaję rzut z dystansu i piłka opuszcza moje ręce, to czuję coś takiego specyficznego. Wiem, że to będzie dobry, celny rzut i zanim piłka wpadnie do kosza mogę przez tę chwilkę rozkoszować się jej lotem. Nie ma tego uczucia, gdy wykonuję wsad. Wówczas wszystko dzieje się w ułamku sekundy.
– Jaki jest twój cel na ten sezon?
– Wygrać w lidze to, co najważniejsze do wygrania. Jesteśmy w stanie pokonać każdego. Żadna drużyna nie będzie miała z nami łatwo w play off, a już szczególnie tutaj w Stargardzie. My zrobimy wszystko, aby zwyciężać, a nasi kibice zrobią wszystko, aby uprzykrzyć życie naszym przeciwnikom. Uwielbiam wygrywać i dlatego gramy o wszystko.
– Dziękuję za rozmowę i życzę tobie, abyś wraz z PGE Spójnią osiągnął ten cel.
– Dziękuję.