Stargard z pasją odcinek 5 Dorota Kwiatkowska
Fot. Emilia Chanczewska

Obcięła tysiące głów męskich. Maszynką lub nożyczkami

Szczególnie mężczyźni zapewne doskonale tą panią znają. Dorota Kwiatkowska od 37 lat jest fryzjerką. To jej pasja i praca (kolejność nieprzypadkowa). Ból rąk i pleców jej nie powstrzyma. Stargardzianka szczerze przyznaje, że w swojej pasji jest pracoholiczką.

Stargard z pasją – odcinek 5

Jak pewnie wiele dziewcząt, pani Dorota już w dzieciństwie zajmowała się fryzjerstwem. Wtedy była to dobra zabawa.

– Układałam włosy lalkom, ale i strzygłam sama siebie – mówi Dorota Kwiatkowska. – Rodzina oczywiście też była poddawana moim próbom fryzjerskim. Na kimś trzeba było przecież ćwiczyć! Jak już byłam trochę starsza, po wyjściu z etapu obcinania włosów lalkom, zaczęłam czesać bliskich i znajomych. Nie wiem więc, dlaczego chciałam pójść na cukiernika, jeśli tak chętnie obcinałam i czesałam włosy.

Wątek cukiernika pojawił się w szkole średniej. Nastoletnia Dorota poszła do szkoły w Świnoujściu. Tam wybierała praktyki i zamiast ulubionego fryzjerstwa postawiła właśnie na zawód cukiernika.

– Opatrzność nade mną czuwała, bo ostatecznie nie poszłam na praktyki z cukiernictwa – mówi dzisiaj pani Dorota. – Było za dużo chętnych i się nie dostałam. A chciałam być w cukierni w Stargardzie. Tej, która była przy ulicy Piłsudskiego, za sklepem Społem, tam gdzie teraz jest apteka.

Trzeba było więc szybko zmienić plany.

Wtedy mój tata wymyślił, że mogę iść do pana Mariana Dębickiego, właściciela zakładu fryzjerskiego Figaro w Stargardzie, u którego można było się szkolić z fryzjerstwa męskiego. I tak też się stało. Byłam u pana Mariana od 1985 do 1995 roku. Najpierw były trzy lata nauki, a potem siedem lat pracy.

Dorota Kwiatkowska

Potrafił nauczyć zawodu

Pani Dorota wspomina, że w czasach szkolnych rok miała podzielony na trzy miesiące nauki w szkole i dziewięć miesięcy praktyk. Taki system pozwolił jej rozwijać pasję. Już wtedy bowiem wiedziała, że fryzjerstwo to jest to, o czym marzy.

– I bardzo dobrze, że nie zostałam cukiernikiem, a jestem fryzjerką – mówi Dorota Kwiatkowska. – Tak naprawdę, nie byłam przekonana do zawodu cukiernika, ale jak wszystkie koleżanki leciały w tym kierunku, to i ja za nimi poleciałam. Koleżanki poszły na cukiernictwo, a ja się nie dostałam i dzisiaj cieszę się, że tak się stało.

W Figaro
Dorota Kwiatkowska w zakładzie fryzjerskim Figaro w Stargardzie. Fot. Prywatne

Podczas naszego spotkania w zakładzie fryzjerskim pani Doroty, nazwisko Dębicki pada wiele razy. Stargardzianka bardzo ciepło wspomina właściciela zakładu fryzjerskiego Figaro.Marian Dębicki specjalizował się w strzyżeniu męskim. W jego zakładzie włosy ścinało wielu stargardzian. Jeszcze do niedawna zakład działał przy ulicy Piłsudskiego. Marian Dębicki zmarł w marcu 2022 roku. Wtedy Figaro zamknięto.

– U Mariana Dębickiego było więcej dziewczyn na praktykach – wspomina Dorota Kwiatkowska. – Za moich czasów była Agnieszka, Dorota, kolejna Agnieszka, Aneta, Ania. Dużo nas było. Prawie wszystkie dziewczyny z tamtych czasów mają dzisiaj swoje zakłady. To świadczy o tym, że pan Marian był wspaniałym człowiekiem, że był superszefem, że potrafił nauczyć zawodu.

Jedna dziewczyna kończyła praktyki, zaraz przychodziła następna. Prawie zawsze pan Marian miał trzy dziewczyny na praktykach w Figaro. Że on z nami wszystkimi wytrzymywał?!

Dorota Kwiatkowska
Figaro
Przerwa w pracy w zakładzie fryzjerskim Figaro. Z lewej Dorota Kwiatkowska. Fot. Prywatne

Pani Dorota spędziła w Figaro 10 lat.

– U pana Mariana byłam do czerwca 1995 roku, a 15 września 1995 roku otworzyłam własny zakład fryzjerski w kamienicy przy ulicy Mickiewicza 26 – wyjaśnia stargardzianka. – Wtedy była tutaj piwnica. Dlaczego akurat tu chciałam mieć zakład? Mieszkałam w tej kamienicy, na samej górze i wpadłam na pomysł, by wykorzystać piwnicę.

Tajemniczy Adam

Adam – tak Dorota Kwiatkowska nazwała swój zakład. Skąd pomysł na taką nazwę? Niejednego zapewne zaskoczy odpowiedź.

– Najpierw miało to być nawiązanie do tego, że pierwszy mężczyzna był Adamem, ale do tej nazwy ostatecznie przekonało mnie coś innego – mówi pani Dorota. – Otwierałam zakład przy ulicy Mickiewicza, a Mickiewicz to Adam i stąd nazwa zakładu. Klienci nieraz pytają, dlaczego taka nazwa myśląc, że mój mąż ma tak na imię. Nic z tych rzeczy! To nie od męża wzięła się nazwa. Mój mąż to Mirosław.

Zakład fryzjerski Adam w Stargardzie
Nazwa zakładu związana jest z ulicą, przy której działa. Fot. Grzegorz Drążek

Od otwarcia własnego zakładu minęło 27 lat, a od rozpoczęcia przygody z fryzjerstwem – 37. Proszę panią Dorotę, by opowiedziała, co się przez ten czas zmieniło, w jej zawodzie i w podejściu klientów.

– Trochę się pozmieniało – odpowiada stargardzianka. – Młodzi ludzie są dzisiaj bardziej odważni, nie boją się ekperymentować. Nie patrzą na to, czy coś jest modne, czy nie. Jak coś im się podoba, to tego próbują. Nawet dzieci są odważne. Część młodych ludzi ma własne pomysły na fryzurę, a część chce się na kimś wzorować. Ta druga grupa przynosi ze sobą zdjęcia różnych osób i prosi o takie same fryzury. Często są to sportowcy: piłkarze, siatkarze, koszykarze. Był niedawno taki czas, że niemal każdy chłopak, w wieku dziesięciu czy dwunastu lat, chciał wyglądać jak Robert Lewandowski.

Pani Dorota uważa, że to, co łączy tamte czasy z obecnymi, to krótkie włosy u mężczyzn.

One cały czas królują. Tak było w latach dziewięćdziesiątych i tak jest teraz. Jeśli chodzi o zmiany w tym zawodzie na przestrzeni tych 37 lat, to chyba największe dotyczą sprzętu. No ale to chyba jest tak w każdej dziedzinie.

Dorota Kwiatkowska

Stargardzianka podkreśla też, że ciągle modne jest farbowanie włosów u młodych ludzi.

– A ja jestem za, bo kiedy mają szaleć ludzie, jak nie za młodu? – pyta Dorota Kwiatkowska. – Jak będą starsi i będą słuchać, że nie wypada w tym wieku robić takich rzeczy? Czegoś takiego trzeba próbować właśnie wtedy, gdy jest się młodym. No i jak się ma włosy…

Podpytuję fryzjerkę, czy przychodzą do niej na strzyżenie osoby, które przychodziły także w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku, kiedy otwierała zakład.

– Pewnie, że tak – podkreśla Dorota Kwiatkowska. – My się znamy całymi rodzinami. Osoby, które przed laty przychodziły, teraz przychodzą w roli dziadków, a za nimi przychodzą ich synowie i wnuki. To jest fajne! To z takich powodów lubię ten zawód. My się wzajemnie znamy.

Wie, który wiadukt zamknięty

Moja rozmówczyni podkreśla, że w jej zawodzie nie chodzi tylko o to, że ścina komuś włosy.

– Bardzo lubię rozmawiać z ludźmi i w tym zawodzie mogę to robić – mówi pani Dorota. – A rozmawiamy na rozmaite tematy, czasem żartobliwe, a czasem poważne. Wydaje mi się, że mężczyźni nie mają się komu zwierzyć. Pokutuje takie przekonanie, że jak faceci zaczną między sobą rozmawiać na nurtujące ich problemy, to zaraz mogą zostać wyśmiani. Nie wiem, dlaczego tak jest. Dziewczyny chyba bardziej są otwarte na rozmowy między sobą. U nas panowie mogą sobie porozmawiać o wszystkim i wydaje mi się, że niektórzy robią to z chęcią. A jeśli chodzi o plotkowanie z panami, to nie da się o wszystkim. Natomiast doskonale wiem o tym, gdzie był jakiś wypadek, który wiadukt zamknęli, a który otworzyli. Z mężczyznami chętnie też opowiadamy sobie dowcipy.

Fryzjerka Dorota Kwiatkowska
Dorota Kwiatkowska w swoim zakładzie fryzjerskim. Fot. Emilia Chanczewska

Dopytuję stargardziankę, czy po tylu latach ścinania włosów nie ma, tak po ludzku, tego dość?

– Pojawiają się takie momenty, że mam dość pracy, ale nie wynika to w żaden sposób z wypalenia zawodowego, a chodzi o przyziemne sprawy, czyli problemy fizyczne – odpowiada Dorota Kwiatkowska. – Takie momenty są wtedy, kiedy coś boli. A bolą przede wszystkim ręce i plecy. Wcale nie nogi, choć w tym zawodzie dużo pracujemy stojąc. Innych powodów zniechęcenia, jak te fizyczne, nie ma. Fryzjerstwo to moja pasja i nie wyobrażam sobie robić coś innego!

Prawdziwe katusze nasza rozmówczyni przeżywała w okresie największych ograniczeń w związku z pandemią koronawirusa.

Pierwszy tydzień przymusowego odpoczynku był nawet fajny, drugi nie bardzo, a trzeci to już tragedia.

Dorota Kwiatkowska

– To było dla mnie nie do zniesienia, że nie mogłam iść do zakładu i pracować – dodaje stargardzianka. – Z każdym kolejnym dniem popadałam w jakiś rodzaj depresji. Właściwie to w piżamie ciągle chodziłam, nic mi się nie chciało. Przez trzy tygodnie zrobiłam tylko porządek w jednej szafce z dokumentami i byłam strasznie zmęczona. Ja muszę pracować! To był najtrudniejszy czas dla mnie. Jak znowu można było pracować, to było prawdziwe szczęście. Ja nawet jak gdzieś na urlop mam się wybrać, to niechętnie, a jak już, to na krótko. Nie ma co ukrywać, jestem pracoholiczką! Prowadzę zwyczajne, proste życie, w którym bardzo liczy się dla mnie moja praca. Po tylu latach w zawodzie ciągle rano wstaję z uśmiechem, że będę robić dalej to, co robię przez 37 lat. Wstaję i zastanawiam się, kto dzisiaj mnie odwiedzi i poprosi o strzyżenie. Cieszę się tym, że mam zdrowe dzieci i tym, że mogę przyjechać do pracy.

Dorota i Mirosław Kwiatkowscy
Pani Dorota nie lubi długich urlopów. Tutaj na jednym z wyjazdów z mężem Mirosławem. Fot. Prywatne

Pani Dorota nie stawia sobie żadnych granic czasowych, jeśli chodzi o pracę.

– Był dzisiaj u mnie pan po dziewięćdziesiątce i powiedział, że cały czas pracuje – opowiada właścicielka „Adama”. – Patrzę na niego i sobie mówię, że jak tylko zdrowie mi pozwoli, to też będę tak pracować. Ten pan mówi, że to nie jest kwestia pieniędzy. Tu chodzi o to, żeby być między ludźmi. U mnie jest to samo. A że przy okazji się zarobi, to jest taki bonusik.

Panie też, ale z krótkimi włosami

Okazuje się, że do „Adama”, mimo że to zakład oferujący strzyżenie męskie, zaglądają czasem także kobiety.

– Mamy nawet stałe klientki, ale to panie z krótkimi włosami – zdradza Dorota Kwiatkowska. – Uwielbiam strzyżenie krótkie. Takie, w którym bez użycia maszynki nie da się ostrzyc. Choć cieszę się, że nie każde męskie strzyżenie wymaga użycia maszynki. Czasem mam jej już dosyć. U fryzjera męskiego więcej jest jednak używania maszynki niż nożyczek. Cieszę się za każdym razem, kiedy trochę więcej mogę używać nożyczek. Jak jest czegoś za dużo, coś staje się rutyną, to też nie dobrze. Jak były kiedyś w modzie duże irokezy, to po dwadzieścia dziennie się robiło. Można było mieć tego dość. No, jedz codziennie schabowe albo kawior! Ile można?!

Już wiemy, że przychodzą kobiety z krótkimi włosami. A czy przychodzą długowłosi mężczyźni?

– Przychodzą i pytają, czy mogą się ostrzyc, a ja im szczerze mówię, żeby poszli lepiej do damskiego fryzjera, bo jest duża różnica między strzyżeniem długich i krótkich włosów – mówi pani Dorota.

Stargardzianka nie bardzo wierzy w to, że można być dobrym fryzjerem damsko-męskim.

– Może jestem trochę do tyłu, ale tak właśnie uważam – mówi Dorota Kwiatkowska. – Mówi się tak, że jak jesteś od wszystkiego, to jesteś do niczego. I chyba trochę w tym powiedzeniu jest racji. Bo tu się czegoś trochę liźnie, tam się czegoś trochę liźnie, a nigdzie konkretnie.

Nasza rozmówczyni nie jest też przekonana do programów telewizyjnych, które w założeniu mają pokazywać dobre fryzjerstwo, a często skupiają się na wadach pracowników różnych zakładów fryzjerskich.

– Te programy są trochę nieobiektywne, niewiele mówią o tym zawodzie – uważa pani Dorota. – Tam więcej chodzi o pokazanie się niż o ten zawód. Pewnie, że jakieś braki niektóre panie mogły mieć, ale to też nie powinno chodzić o to, że się na nie krzyczy. Takie programy mnie nie przekonują.

Fryzjerka Dorota Kwiatkowska
Dorota Kwiatkowska w swoim zakładzie fryzjerskim, który prowadzi od 1995 roku. Fot. Emilia Chanczewska

Czy każdy może być fryzjerem?

– Moim zdaniem tak, jeśli tylko lubi się ludzi i kontakt z nimi, bo to ważne w tym zawodzie – odpowiada. – Umiejętności strzyżenia można się wyuczyć, ale ważne jest także wyczucie drugiego człowieka. Każdy z nas jest przecież inny. Ktoś przychodzi w dobrym humorze, ktoś inny jest na coś zły. Trzeba umieć wyczuwać emocje u innych, tak żeby kogoś nie urazić, a czasem pomóc dobrym słowem.

U „Adama” pani Dorota nie jest sama. Tak było tylko przez pierwsze dwa lata działalności zakładu.

– Później była u mnie krótko Aneta, która ma „Apollo”, była u mnie Agnieszka, była Ania, która teraz ma „Żyletę” i była Kasia, która otworzyła zakład na osiedlu Tysiąclecia. Wszystkie wyszłyśmy spod dobrej ręki pana Mariana Dębickiego – wylicza stargardzianka. – Teraz jest ze mną Monika. Kiedyś był taki okres, że były tutaj trzy stanowiska. Był też taki czas, że pracował ze mną chłopak. Piotr był przez kilka lat. Klienci byli zadowoleni. Są mężczyźni, którzy nie usiądą do strzyżenia u kobiety. Szczególnie starsi panowie potrafią być tacy. To chyba wynika z tego, że dawniej fryzjerzy to byli tylko mężczyźni.

Jeden baczek, jedna brew

Dorota Kwiatkowska podkreśla, że niemal całkowicie oddała się swojej pasji, na urlopy jeździ niechętnie. Co więc robi w wolnym czasie?

– W Stargardzie lubię spacerować – odpowiada fryzjerka. – Swego czasu bywałam często w parku Chrobrego. Piękny jest też park Jagielloński, który mocno się zmienił. Lubię także park 3 Maja. Bywam na koncertach na Dni Stargardu. Zdarza mi się pojawić na meczach Spójni. Ale wiem, że to wszystko mało. Powinnam coś jeszcze robić. Planuję więcej się ruszać, bo plecy i ręce trochę bolą. Myślę o zapisaniu się do klubu fitness, może pojeżdżę na rowerze.

Pani Dorota zdaje sobie sprawę z tego, że powinna bardziej sprawiedliwie dzielić czas na pracę i odpoczynek. Obecnie szala przechyla się na stronę pracy.

– Kiedyś powiedziałam, że jak umrę i święty Piotr mnie przywita i spyta, co ty robiłaś dziecko, to ja powiem że pracowałam, a on spyta, a co jeszcze robiłaś, to ja odpowiem, no pracowałam i taka właśnie jestem, że praca, praca i praca – mówi stargardzianka. – Jestem chora, jak nie pracuję. Myślę, że coś takiego nadaje się do leczenia, haha.

Dorota i Mirosław Kwiatkowscy
Na szczęście urlopy co jakiś czas się zdarzają. Pani Dorota z mężem Mirosławem. Fot. Prywatne

Pytam, czy zdarzają się jakieś nietypowe prośby, jeśli chodzi o rodzaj fryzury klientów jej zakładu?

– Jeden młody klient chciał kiedyś, żeby mu zrobić z tyłu głowy odwrócony krzyż – odpowiada Dorota Kwiatkowska. – No to mu koleżanka zrobiła. Dwie godziny później był u nas znowu, z mamą. Chłopak przyznał mamie, że chciał coś takiego, ale ostatecznie poprosił o usunięcie. No i zostało to zgolone.

A co z niezadowolonymi klientami?

– Nie miałam takiej sytuacji, że ktoś wrócił i nakrzyczał na mnie, że został nie tak ścięty, jak chciał – mówi fryzjerka. – Ale zdarzyło mi się czasem jednego baczka obciąć, a drugiego nie. Klient wracał potem ze śmiechem, a ja poprawiałam.

Miałam też taki przypadek, że jednemu starszemu panu, który miał takie krzaczaste brwi, jedną brew obcięłam, a drugą nie. Nie wiem jak to się stało! I on potem mówił mi, że jego wnuki miały niezły ubaw z niego. Na drugi dzień poprawiłam to temu panu.

Dorota Kwiatkowska

Prywatnie żona, mama, babcia i pani Pelusi i Naomi

Pani Dorota nie jest z urodzenia stargardzianką.

– Do Stargardu przyjechałam w 1975 roku, tata z mamą się tutaj przeprowadzili, a ja z nimi – mówi nasza rozmówczyni. – Stargard mi się podoba. Przez lata zmienia się na korzyść. Zabytki, które są odrestaurowywane, pięknie wyglądają. Miasto się rozbudowało. Lubię Stargard, bo wszędzie mogę udać się na piechotę i wcale długo nie będę szła. Po Szczecinie tak by się nie dało. I mówię to już nie jako mieszkanka centrum Stargardu, bo przeprowadziłam się trochę dalej. Dla mnie Stargard jest idealnym miejscem do mieszkania. Oczywiście, mówię to z perspektywy osoby w moim wieku, bo może młodzi ludzie, którzy studiują, myślą inaczej i uważają Stargard za wioskę. Jak tak nie uważam.

O mężu pani Doroty już wspomnieliśmy. Jej czas dla rodziny zajmuje nie tylko pan Mirosław.

– Mam dwie dorosłe córki, Kalinę i Malwinę oraz wnuczkę Martynę – zdradza Dorota Kwiatkowska. – No a w domu jest jeszcze ktoś, kto oczekuje, że poświęci mu się trochę czasu. To psinka Pelusia, która ma 10 lat i kotka Naomi, która ma 11 lat. Mojemu mężowi trafiło się babskie towarzystwo!

Pies Pelusia i kot Naomi
Ukochane zwierzęta pani Doroty: Pelusia i Naomi. Fot. Prywatne