Ewa Krawczyk
Ewa Krawczyk, fot. Emilia Chanczewska

Kocha kino z wzajemnością

Ewa Krawczyk to stargardzianka, której praca zawodowa związana jest z jej wielką pasją. Od lat aktywnie działa w dziedzinie X muzy, czyli kina. Najpierw w Stargardzkim Centrum Kultury, skąd po prawie 18 latach kierowania kinem wyruszyła dalej. Dziś jest prezeską Stowarzyszenia Kina Polskie w Warszawie. Kinomanką, ale przede wszystkim kiniarzem, jak określają się pracujący w jej branży.

Wracamy z naszym autorskim lubianym cyklem Stargard z pasją. Tym razem dajemy wam szansę na lepsze poznanie rodowitej stargardzianki Ewy Krawczyk, która całe swoje zawodowe życie związała z kulturą, a przede wszystkim z kinem. Ale od początku…

Stargard z pasją – odcinek 47

– Gdy przyszłam na świat w stargardzkim szpitalu, w 1978 roku, na dancingu w pobliskiej Renomie grali właśnie „Nie płacz Ewka”, jak wspomina mój tata – zaczyna swoją opowieść Ewa Krawczyk. – Od tej pory, z małym epizodem w Warszawie, mieszkam w Stargardzie. Jestem lokalną patriotką! Tutaj skończyłam Szkołę Podstawową nr 3, następnie ekonomik, który w trakcie mojej nauki przenosił się właśnie z placu Majdanek na osiedle Zachód. To był ciężki, ale ciekawy czas. Następnie ukończyłam w Szczecinie studia pedagogiczne oraz politologię, a potem podyplomowe – menadżer edukacji, kultury i sztuki. Pierwsza moja praca, od 2005 roku, to było Stargardzkie Centrum Kultury, w którym przepracowałam prawie 18 lat. Żartuję, że tam był kiedyś areszt i musiałam odsiedzieć taki pełnoletni wyrok. Do SCK trafiłam za czasów dyrektor Kamili Stopczyńskiej, następnie dyrektorem był nieżyjący już Ireneusz Ziembicki, który wszedł drugi raz do tej samej rzeki – wrócił po latach do SCK. Potem Andrzej Kaszubski, którego wspominam najmilej, bo zapoczątkował powrót amatorskiego ruchu, był otwarty, dbał i o SCK, i o ludzi, bardzo fajnie się pracowało. No i Joanna Tomczak, za czasów której odeszłam z SCK. To było nagłe rozstanie, ale z perspektywy czasu uważam, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! A osobom, które moje odejście z SCK spowodowały, powinnam dziś zanieść kwiaty i podziękować…

Sztuką jest mieć mądrych szefów.

Ewa Krawczyk

„Ty się zajmiesz kinem! Nie obchodzi mnie jak, ma działać!”

Ewa Krawczyk z początku w SCK sprawowała funkcję instruktora w dziale ruchu amatorskiego, prowadziła zajęcia plastyczne dla dzieci. Tam współpracowała z Agnieszką Garczyńską, która dziś kieruje Domem Kultury Kolejarza w Stargardzie. Następnie została specjalistą ds. organizacji imprez w dziale kierowanym przez Elżbietę Woźniak, dziś emerytkę, rozwijającą malarską pasję w stowarzyszeniu Brama.

– To są fantastyczne osoby, dużo mnie nauczyły – podkreśla Ewa Krawczyk.

Przełomem w zawodowym życiu Ewy Krawczyk był listopad 2006 roku, kiedy to rozpoczęła się działalność Kina SCK.

Nie zapomnę widoku przyszłej sali kinowej, która wcześniej służyła nam za magazyn, stojących w niej snopków siana po jakimś jarmarku – wspomina Ewa Krawczyk. – Dyrektor Irek Ziembicki powiedział do mnie: ty się zajmiesz kinem! Nie obchodzi mnie jak, ma działać!

Udało się!

Ewa więc pojechała na szkolenie do Koszalina, do kina Kryterium w domu kultury, podobnego w funkcjonowaniu do tego, które powstawało w SCK.

– W Koszalinie spotkałam wspaniałych ludzi, którzy wprowadzili mnie w ten świat – wspomina Ewa. – Kierownik tamtejszego kina był moim przewodnikiem, pokazywał jak poruszać się po świecie kinowej branży. Zapoznał mnie z tajnikami negocjacji, z filmowymi dystrybutorami, powiedział, na czym to wszystko polega. To jest naprawdę specyficzna praca. Wszystkim wydaje się, że bierzesz film, wyświetlasz i nie ma w tym żadnej filozofii. A jednak jest gros roboty biurowej, umowy z dystrybutorami, licencje, negocjowanie warunków W momencie uzgodnienia warunków trzeba dbać o wypełnienie zawartego porozumienia, czyli m. in. zdejmowania seansów na rzecz innych imprez organizowanych w kinie i ewentualnym innym pomysłom władz zwierzchnich, ponieważ dotrzymywanie postanowień z dystrybutorem jest również dbaniem o interes własnej firmy, gdyż zachowania niezgodne z porozumieniami są obciążone karami finansowymi. Negocjowanie warunków płatniczych. Część filmów grana jest na ryczałt, część na innym podziale finansowym. Najtrudniej było na początku, później już szlaki były utorowane. Teraz mam styczność z różnymi kinami i wiem, że małe kina mają inne warunki, inne mają kina sieciowe. W Koszalinie pokazano mi wszystko, także jeżeli chodzi o bufet, o popcorn, jak to powinno funkcjonować, wszelkie miary i wagi. Bo kino to nie tylko wyświetlanie filmów. Na początku myślałam, że sobie z tym nie poradzę. Byłam młodą osobą, która niedawno przyszła do pracy w domu kultury, a tu dyrektor Irek Ziembicki stawia przede mną takie wyzwanie… Bałam się czy podołam, ale im więcej poznawałam ludzi z kinowego świata, tym bardziej nabierałam przekonania, że dam radę i się uda! I się udało!

Kopie filmów przyjeżdżały pociągiem

Na początku działania kina SCK nie mogło się obyć bez przebojów…

Na początek zaplanowane były dwa seanse filmu o papieżu, ale nie dotarła do nas na czas kopia. Okazało się, że najbliższa kopia, którą możemy pożyczyć, jest w kinie w Wałczu. By było szybciej, ich kinooperator wyjechał i spotkał się z naszym – Zbyszkiem Paliwodą – w połowie drogi. Trzeba było jeszcze skleić rolki. Z lekką obsuwą, ale się udało! – opowiada Ewa Krawczyk.

Na początku były projektory 35 mm i kopie w rolkach, które trzeba było sklejać przed projekcją…

Kopie filmów przyjeżdżały zazwyczaj pociągiem. Nadawana była z Warszawy przesyłka konduktorska. Podchodziłam do pociągu, który przyjeżdżał np. o 4.30 nad ranem i mówiłam, że jestem po taką przesyłkę. Następnie musiałam wytachać 40 kg karton z pociągu i żeby dalej nie dźwigać, pakowałam karton na wózeczek, taki z jakim starsze panie chodzą po zakupy. Karton do auta, do domu i potem na 8 do pracy… Kinooperator musiał kopię sklepić, by film mógł zostać wyświetlony. Takie były czasy! – wspomina Ewa Krawczyk. – Wszyscy bali się cyfryzacji, a okazało się, że wszystkie kina zcyfryzowały się w ciągu 2 lat, dzięki pieniądzom z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. O cyfryzacji mówiło się już gdy powstawało nasze kino. Już wtedy była możliwość zakupu cyfrowego projektora, kupiono jednak tę „35”-tkę, która podziałała kilka lat. Dążyliśmy do cyfryzacji, zmodernizowane zostały sale. PISF finansuje 50 procent wartości sprzętu, a pierwszy projektor kosztował około pół miliona złotych. Teraz, po tylu latach, można kupić za ok. 300 tys. zł.

Do kina albo na film

Pytam naszą bohaterkę, jak małe kina się przebijały, skoro ludzie mieli nawyk jeżdżenia „na shopping” i przy okazji do kina do dużych miast, w przypadku stargardzian do Szczecina?

– Do tej pory tak jest – uważa Ewa Krawczyk. – Ludzie są zachłyśnięci multipleksami, myślą że tam odbiór będzie lepszy, liczą na większe doznania. A to jest nieprawda! Multipleksy nie dysponują tak dobrym sprzętem jak małe kina. W SCK są lepsze projektory filmowe, niż w Heliosie, ale przeciętny widz tego nie zauważa. Chodzi o sposób konsumowania kultury: albo się idzie na film albo do kina. Od początku w SCK największą bolączką było przyciągnięcie widzów do kina, systematyczne budowanie publiczności, która będzie odwiedzała nasze kino. Z tym był problem nawet po 10 latach działania kina, kiedy to wciąż mieszkańcy potrafili pytać czy w Stargardzie jest kino i czy to kino Ina? Dystrybutorzy filmowi często adresowali kopie filmowe na dawno nieistniejące kino Ina i trzeba było ich potem szukać po mieście.

Listy od Bohdana Kowalskiego

W SCK oprócz budowania codziennej publiczności, podjęta została próba zbudowania publiczności w dyskusyjnym klubie filmowym.

– Początki Czwartkowych Spotkań Klubu Filmowego były ciężkie, graliśmy dla kilku osób – przyznaje Ewa Krawczyk. – Dzięki systematyczności ludzie się przyzwyczaili, jedni od drugich dowiadywali się pocztą pantoflową. Podobnie z Kinem Kobiet, które w SCK zapoczątkowała Iwona Grela i bierze w tym udział coraz więcej kobiet. To cieszy, że te projekty się rozwijają. Jeżeli chodzi o Kino Mężczyzn, to już Andrzej Kaszubski miał ten pomysł. Wtedy się nie sprawdził, ale warto próbować. Jest równouprawnienie! Wracając do DKF-u, zawiązał się po 3 latach działania kina. Jego przeciwnikiem, głównie ze względów finansowych, był dyrektor Irek Ziembicki. DKF jest niedochodowy, a kino musi przynosić dochód. Padło na Bohdana Kowalskiego, który z synem Maćkiem dawniej działali jeszcze w kinie Ina i na festiwalu ILF w Ińsku. Spotkałam się z panem
Bohdanem, zaproponowałam mu i odmówił, twierdząc ze chyba jest już za stary i trzeba ustąpić miejsca młodszym ale na drugi dzień przyszedł do SCK mówiąc: to co, działamy?! I tak się zaczęło… To był niesamowity człowiek, pasjonat kina, filmu, on tym po prostu żył. Podziwiałam go! Bohdan Kowalski pisał do mnie odręcznie listy na papierze, nawet gdy już wszyscy inni pisali maile czy smsy. Np. gdy nie zastał mnie w pracy zostawiał mi list „Ewo, obejrzałem ciekawy film, porozmawiajmy o nim, bo może być ciekawą propozycją na kolejne nasze spotkania…” To było niesamowite! Mam te listy zachowane, schowane. To już historia. Bardzo się cieszę, że CSKF są kontynuowane, że świętowany był właśnie jubileusz ich 15-lecia. Najtrudniej jest skupić ludzi wokół ośrodka kultury, wokół wydarzenia, mieć taką stałą, wierną publiczność, o którą trzeba dbać.

Zakochana w Zanussim i w Sewerynie

Pytam naszą pasjonatkę o bohaterów CSKF, którzy najbardziej utkwili w jej pamięci.

– Zanussi! – odpowiada od razu. – Zakochałam się w nim po tym spotkaniu. W tym jak mówi, w jaki sposób się wypowiada, jego spokój, poczucie humoru. Cieszę się, że miałam okazję go spotkać i poznać osobiście. Także Andrzej Seweryn, ikona kina. Takie spotkania dodają mojej pracy smaku, są wartością dodaną pracy w kulturze.

Także teraz, gdy dwa razy w roku organizujemy ogólnopolską, kilkudniową branżową imprezę, Forum Wokół Kina. To takie targi filmów, na których każdy dystrybutor pokazuje swoją ofertę na kolejny sezon. Przyjeżdża na nią do pół tysiąca osób z branży. Zapraszani są aktorzy, którzy zagrali w nowych, dopiero wchodzących na ekrany, filmach. Kiedyś myślałam, że jest inaczej, a okazało się, że aktor to taki sam człowiek jak my. Ma takie same problemy, takie same radości. Na 10-lecie CSKF w SCK przyjechała do nas Sonia Bohosiewicz i poszłyśmy na obiad na ulicę Warowną. Myślałam, że taka pierwszoligowa aktorka będzie trzymała dystans, a okazało się, że to fajna, wyluzowana dziewczyna, z niesamowitym poczuciem humoru. Po 10 minutach rozmawiałyśmy jak stare koleżanki.

z Sonią Bohosiewicz

Podobnie Krystyna Tkacz, która gościła w początkach naszych CSKF. Miałam ją odebrać z lotniska, zastanawiałam się jak to będzie, a ona wsiadła do auta i pyta: no dobra, to gdzie jedziemy?! Ja też jestem osobą, która skraca dystans, potrafię rozluźnić atmosferę. Bywali jednak trudni rozmówcy, np. nieżyjący już od 3 lat aktor Krzysztof Kowalewski, który czasem jakby wychodził z założenia: prowadzisz spotkanie? To ty się męcz Siedział i odpowiadał na pytania kilkoma słowami:

Prowadzący: Czy podobała się panu praca na planie filmowym?
Kowalewski: Tak…
Prowadzący: Czy mógłby pan nam opowiedzieć o jakiś ciekawych sytuacjach z planu?
Kowalewski: Nie…
I tak przebiegała rozmowa. Ale to było na spotkaniu, którego ja nie prowadziłam. U nas tak się nie zdarzało.

Weszła na inny level

Obecnie Ewa Krawczyk, od grudnia 2022 roku, jest prezesem zarządu Stowarzyszenia Kina Polskie z siedzibą w Warszawie, które zrzesza, które zrzesza 287 polskich kin, prywatnych i lokalnych, w sumie 1600 ekranów. Jego głównym celem jest obrona prawna interesów polskich kin.

– To inny level pracy – przyznaje. – Nie jest tak jak w SCK, od – do. Nie mam normowanego czasu pracy, tylko zadania do wykonania i nikogo nie interesuje skąd to robię. Większość czasu spędzam w Stargardzie. W Warszawie bywam jeśli jest taka potrzeba z racji umówionych spotkań. W zeszłym miesiącu spotykaliśmy się w Ministerstwie Kultury z wiceministrem Kultury i Dziedzictwa Narodowego Andrzejem Wyrobcem w celu przedstawienia najważniejszych problemów branży kinowej, które wymagają zmian legislacyjnych. W tym tygodniu napisaliśmy pismo do posła na Sejm Bogdana Zdrojewskiego, który jest przewodniczącym Sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu z prośbą o spotkanie, które ma się odbyć jeszcze przed najbliższymi obradami sejmu w związku z prowadzonymi pracami nad nowelizacją ustawy o prawach autorskich i pokrewnych. My jako branża kinowa chcemy przedstawić nasze stanowisko w sprawie tantiem, bo system jaki jest od 20 lat nie działa prawidłowo.

Moja praca jest moją pasją. Jeżeli człowiek coś kocha i poświęca temu czas, to tak jakby nie przepracował ani dnia. To jest ta magia! Pracuję i nie czuję, że pracuję!

Ewa Krawczyk
w pracy

Oprócz pracy w Stowarzyszeniu, współpracuje także z kinem w Pyrzycach, z którym związana jest od początku jego działania. Pomagała je w 2011 roku rozkręcić i do tej pory je wspiera, przeżywając, podobnie jak w SCK, kilkukrotną zmianę dyrektora Pyrzyckiego Domu Kultury. Pełni tam funkcję specjalisty do spraw kina.

Patryk Vega był pewniakiem

Kinowa pasja wymaga czasu…

– Rzeczywiście, trzeba poświęcić dużo czasu, by być na bieżąco – przyznaje Ewa Krawczyk. – Bardzo pomocny jest box office. Trzeba jednak rozgraniczyć osoby, które są prelegentami, prowadzą dyskusyjny klub filmowy i te, co prowadzą kino. Czasem są to całkiem inne funkcje i to jest zdrowe. W SCK musiałam robić i to, i to, jakoś to godziłam. W kinie chodzi o to, by mieć dobrze dobrany repertuar, który przynosi zyski. To jest biznes. Kino musi na siebie zarabiać. Mieć filmy z top listy, z góry polskiego box office. Dystrybutorzy obserwują i analizują repertuar kin, leży to w ich interesie biznesowym, sprawdzają, czy któryś z dystrybutorów nie jest bezzasadnie faworyzowany . Pozwoliłam sobie kiedyś porównać wyniki prowadzonych przeze mnie kin z innymi kinami w miastach o podobnej liczebności, podobnej lub takiej samej ilości sal i podobnej odległości od multipleksów i po analizie okazało się, że kina generowały wyniki o około 50 procent wyższe od innych. To był mój osobisty sukces!

Długie nogi filmu

Czy każda wyczekiwana, mocno promowana premiera wszędzie jest sukcesem?

– Co do premier, niektóre niestety są klapą – mówi Ewa. – Prowadzący kino musi znać nakład na reklamę, gdzie ona będzie, w jakich mediach. Po tym wie, czy film trafi do twojej grupy odbiorców. Prowadzący z reguły zna swoją publiczność. Jest tak, że co innego sprzedaje się w różnych częściach kraju, co innego w zachodniej Polsce, co innego we wschodniej. U nas nie sprzedawały się filmy, związane z papieżem i wszystkimi świętymi, kościołowe. A na Podkarpaciu na takie filmy waliły tłumy. Co w Stargardzie było pewniakiem? Patryk Vega! Który niestety się skończył, nad czym świat filmowy ubolewa. Kiedyś jeden jego film mógł załatać dziurę budżetową całej instytucji. Długie nogi – co w naszym kinowym slangu oznacza, że ludzie długo będą na nie chodzili – mają też filmy Smarzowskiego.

Skandal napędza publiczność

Co w Stargardzie miało długie nogi?

– Takich filmów było sporo, nie sposób wszystkich wymienić. Mogę powiedzieć o dwóch tytułach, które zapełniły salę w całości, bo to rzadko się zdarza. Mówię o seansach pełnopłatnych, nie darmowych bądź za symboliczną złotówkę. Kilkanaście lat temu polskie komedie „Testosteron” i „Lejdis” to były hity, na których w SCK trzeba było dostawiać siedzeń – odpowiada nasza bohaterka. – Trudno stwierdzić, z czego to wynika. Kino polskie cieszy się wysoką frekwencją. Kino w Pyrzycach dostało nagrodę Instytutu Audiowizualnego za budowanie repertuaru w oparciu tylko o polskie kino, na czym mają frekwencję. Pamiętam taką sytuację z „Pokłosiem” (reż. Wł. Pasikowski, 2012), na które przychodziło po kilka osób i tak było w całym kraju. Dopiero jak się zrobił wokół filmu szum, dyskusja o Żydach, ruszyła lawina ludzi do kina, bo każdy chciał zobaczyć Maćka Stuhra w tej roli. Czasem tak właśnie jest, że to nie reklama na bilbordach, tylko zamieszanie wokół filmu, jakiś skandal, napędza ciekawą filmu publiczność. Ostatnio tak było z „Zieloną granicą” (A. Holland, 2023). Niektóre kina miały zakaz pokazywania go, szczególnie te samorządowe. To jest bolączka, gdy polityka wkracza w kulturę.

Smarzowski i długo, długo nic!

Pytam Ewę o ulubionego reżysera, ulubione filmy oraz o platformy streamingowe.

– Ulubiony reżyser? Wojtek Smarzowski, podziwiam każdy jego film, bo lubię kino, które mnie „przewierca”, pozostawia jakiś niedosyt, uwielbiam filmy, o których myślę. Jest niesamowity! To bardzo wysoko postawiona poprzeczka. Smarzowski i długo, długo, długo nic! – odpowiada. – Jeżeli chodzi o kino zagraniczne, skandynawskie – które odnowiło się po trylogii „Milenium” – mi się bardzo podoba, jest klimatyczne, chłodne, mroczne. Wkroczyło do polskich kin i zrobił się na nie boom. Mimo że ich poczucie humoru jest tak wysublimowane, jak i czeskie. To jest niesamowite, gdy np. oglądam film o śmierci i się śmieję. Taki mają dystans i potrafią to pokazać. W polskim kinie się z tym nie spotkałam!

Czy są filmy, do których Ewa Krawczyk wraca?

– Tak, ale niekoniecznie są to kinowe tytuły! Na przykład „Ziemia obiecana”, „Panny z Wilka”, uwielbiam je, mogłabym je oglądać non stop! Uważam, że ta stara szkoła reżyserska to jest tak wysoka liga, że ciężko ją przeskoczyć – mówi. – Ale młode pokolenie też sięga wysoko. Np. filmy Alka Pietrzaka, który był w kinie w Stargardzie ze swoim filmowym debiutem, a teraz rozwija skrzydła. Czy Jan Holoubek. Trzymam kciuki!

Czy to znaczy, że ogląda Netflixa?

– Oczywiście, że oglądam! Kto nie ogląda platform streamingowych?! – odpowiada nasza bohaterka. – Netflix, Disney+, Player… Interesuje mnie film, a tam wybór jest ogromny, jest w czym wybierać. Choć z racji piastowanej funkcji walczę z platformami streamingowymi, które są oczywiście konkurencją dla kina. Są pewne kwestie, które trzeba ustawowo uregulować, tantiemy i inne organizacyjne sprawy. Platformy powodują, że jest wybór. Czy ubrać się i iść do kina czy siedzieć w domu w kapciach i oglądać Netflix. Ja uważam, że to nie są takie same doznania.

Sentyment do parku 3 Maja

Pytam też Ewę, rodowitą stargardziankę, która dzieciństwo spędziła w centrum, a obecnie mieszka na obrzeżach Stargardu, o ulubione miejsce w naszym mieście.

– Mój ulubiony park 3 Maja! – odpowiada od razu. – Chodziłam tam z psem i z książkami, żeby się uczyć do matury. Siadałam na ławce z widokiem na szkołę… Nie lubię za to stargardzkiej starówki, która powinna tętnić życiem. Gdzieś został popełniony błąd. Trzeba wymyślić sposoby na ożywienie jej. By przynajmniej w weekendy nie była wyludniona.

Wyżej już była o tym mowa, że film to czasochłonna pasja, czy zostaje więc czas na inne zajęcia?!

– Oczywiście! Bardzo chętnie bawię się z wnukiem! Tak, jestem już szczęśliwą babcią, mój wnuk ma rok i siedem miesięcy i uwielbia jeździć czerwonym traktorkiem takim jak ma w bajce Kicia Kocia. Większość wolnego czasu poświęcam mojemu wnusiowi. Bycie babcią to najszczęśliwsza funkcja jaką można pełnić – wyznaje Ewa Krawczyk. – Czy ludzie mylą mnie myśląc, że jestem mamą swojego wnuka? Tak, to się zdarza. Kilka razy już to usłyszałam. Bywa i tak! Babcie teraz są inne, inaczej wyglądają, są bardziej aktywne.

Nie zmienia poglądów politycznych

Na koniec trzeba odnotować, że poza swoją absorbującą pracą Ewa Krawczyk jest… polityczką! Już od 2005 roku związana jest z Platformą Obywatelską. Z jej listy kandyduje do Rady Miejskiej w Stargardzie w wyborach samorządowych 7 kwietnia 2024 r.

– Swojej przynależności nie zmieniam, z PO jest mi po drodze, z tą partią się utożsamiam – podkreśla. – Wcześniej działałam z Zofią Ławrynowicz przy kampanii Aleksandra Buwelskiego, teraz sama startuję. Mam pełną niezależność finansową wobec miasta, nie otrzymuję żadnych środków z miejskich funduszy, co pozwala mi swobodnie wyrażać swoje opinie i sprzeciwiać się, gdy to konieczne.

Nasze spotkanie odbyło się w piekarni i cukierni MAXAN Czekolada chleb i kawa Stargard przy ulicy Piłsudskiego 6 w Stargardzie. Dziękujemy i polecamy! 🙂