Ireneusz Kopczyński
Ireneusz Kopczyński w pracy, selfie

Najpierw wiesza kolumny i rozkłada kable, potem kręci gałkami i przesuwa suwaczki

To wielkie szczęście gdy praca zawodowa jednocześnie jest życiową pasją. U naszego kolejnego bohatera cyklu Stargard z pasją tak właśnie jest! Ireneusz Kopczyński w wieku zaledwie 13 lat zaczął stawiać pierwsze kroki w zawodzie realizatora dźwięku, w którym z profesjonalizmem i zaangażowaniem pracuje do dziś.

Stargard z pasją – odcinek 30

Ireneusz Kopczyński

Ireneusz Kopczyński urodził się w 1966 roku. Przyszedł na świat w rodzinnym domu, w bloku przy ulicy Mickiewicza, w centrum Stargardu. Zgodnie z obowiązującą rejonizacją poszedł do Szkoły Podstawowej nr 3, gdzie dziś jako nauczycielka pracuje jego żona Małgorzata. W trójce spotkał człowieka, który zmienił jego życie na zawsze…

Dzwonki, nie cymbałki

– W IV klasie zaczął mnie uczyć muzyki młody nauczyciel, Kazimierz Romanowski i spodobał mi się styl jego nauczania, podejście, praca na instrumentach – a były to dzwonki, nie cymbałki, bo kto tak powiedział został przezwany przez niego cymbałem! – wspomina Ireneusz Kopczyński. – W kolejnych klasach zacząłem interesować się szkolnym sprzętem nagłośnieniowym. Od około VI klasy nagłaśniałem wszystkie szkolne apele. W VII klasie Kazimierz Romanowski zaprowadził mnie do Domu Kultury Kolejarza, przedstawił mnie. To był 1979 rok. Spotkałem tam Mietka Górzyńskiego i nieżyjącego już perkusistę Big Bandu Jurka Rabczuka. Sala w DKK była wynajmowana na różnego rodzaju imprezy okolicznościowe. Zacząłem brać udział we wszystkich imprezach, które tam się odbywały. Przeszedłem kolejne etapy, od rozstawiania kolumn, mikrofonów do nagłaśniania. Robiłem to z chęcią i widziałem zadowolenie, że mają tam młodego, prężnego człowieka, który pomoże, a nawet zastąpi.

„Krzysiek nagłośni”

Nieżyjący już Kazimierz Romanowski stał się dla niego Kazikiem, wieloletnim serdecznym przyjacielem, natomiast w „zetzeku” do Irka przylgnęło imię Krzysiek i tak już tam zostało.

– Całkiem niedawno, nieżyjący już niestety dyrektor DKK Stanisław Bartniczak, przez telefon powiedział do mnie „Krzysiek”. Nigdy nie miałem nic przeciwko, z początku cieszyłem się przede wszystkim, że mnie do tych gałek dopuszczają – śmieje się mój rozmówca. – A był to sprzęt, który diametralnie różnił się od obecnego. Zaczynałem na sprzęcie lampowym. Wzmacniacze lampowe trzeba było dużo wcześniej przygotować, ostrożnie nosić, uważając by szklane lampy nie zostały wstrząśnięte, by nie pękły w środku. Trzeba było je wcześniej nagrzać. Powodowały zniekształcenia, związane z napięciem, buczenie, nad którym musiałem nauczyć się zapanować. Ten sprzęt był naprawdę ciężki i najgorzej, jak trzeba było go gdzieś wnosić po schodach, np. na walne zebrania komitetu partyjnego, który miał siedzibę tam gdzie sąd rejonowy przy Wojska Polskiego.

Komórka od nagłośnień

Zaraz po tym jak Ireneusz związał się z DKK, trafiła tam kultowa postać stargardzkiej kultury, nauczyciel muzyki Marian Bęćkowski (1943-2009). Prowadził Zespół Piosenki Literackiej, grupę wokalną m.in. z Celiną Sadowską i Krzysztofem Gładyszem oraz uczniów SP 4, gdzie miał autorską klasę muzyczną.

– Zespół Piosenki Literackiej trafił do DKK w 1984 roku, natomiast klasa z SP 4 w ’86 – wspomina I. Kopczyński. – Nagłaśniałem ich imprezy, czasem też imprezy w klubie PSS Społem przy Mickiewicza. W tym czasie w każdym mieście, w wydziale łączności, była tzw. komórka od nagłośnień. Mieli nyskę, w której była cała aparatura. Jeździł z nimi ciężarowy samochód z podłużnymi kolumnami, które wieszało się na słupach, np. na pierwszomajowych pochodach, na występach podopiecznych Młodzieżowego Domu Kultury na miejskiej scenie na starym mieście. I to właśnie obsługiwali łącznościowcy. To byli starsi panowie, byłem pod wrażeniem, jak ogarniają tę sztukę. A że sprzęt był lampowy, w ich nysie było gorąco, trzeba było otwierać okienka. Pamiętam jak do pracy jako kierowca przyszedł Jarek Krawczyk (wieloletni pracownik SCK, wcześniej SDK/DKK, obecnie szczecińskiej Pleciugi) i wtedy nasze losy się splotły.

Big Band z playbacku

W tamtym czasie była okazja do nagłośnienia imprezy w stargardzkim amfiteatrze…

– Byłem jeszcze nieletni, kiedy z Mietkiem Górzyńskim nagłaśnialiśmy stargardzki Big Band. Musiały nam wystarczyć cztery kolumny o mocy 50W, gdzie dziś dwa odsłuchowe monitory wokalisty mają większą moc. Jak to nagłośnić?! Na stanie było tylko kilka dobrych mikrofonów. Ktoś wpadł na pomysł, by Big Band zagrał… z playbacku – opowiada. – Mieli nagrania na taśmach szpulowych. Zabraliśmy więc magnetofon i te taśmy. Dyrygent Mieczysław Kwiczała miał problem, by pokazać początek, muzyka szła od razu i publiczność już coś podejrzewała. Byłem odpowiedzialny za włączanie i wyłączanie tego szpulowego magnetofonu. Mieliśmy napisane od ilu do ilu obrotów jest jaki kawałek, by w odpowiednim momencie zatrzymać taśmę, niestety licznik się zaciął. Kawałek poszedł, ja go zatrzymałem, Mietek nie wyciszył na wzmacniaczu, a ja taśmę cofnąłem i w głośnikach poszedł dźwięk od tyłu. Ludzie w amfiteatrze wybuchnęli śmiechem. Ale to był jedyny sposób, by 18 osób z Big Bandu było słychać dla tak dużej widowni.

Zastępował nauczyciela muzyki

W DKK Ireneusz Kopczyński nagłaśniał także jazzową imprezę, Echa Złotej Tarki – odłam znanego warszawskiego festiwalu. Wyjeżdżał na niego nauczyciel muzyki Kazimierz Romanowski, a pod jego nieobecność mały Irek, w klasie nr 9 na parterze trójki, uczył piosenek różne klasy.

– Mogę się więc pochwalić, że zastępowałem Kazimierza Romanowskiego! – wspomina. – A Echa Złotej Tarki w DKK to była piękna, duża impreza, z mnóstwem zaproszonych gości. Grał m.in. Vistula River Brass Band z Warszawy, Dixie Lovers ze Szczecina, czy np. gospelowy zespół z Wrocławia.

Zawodowo z DKK I. Kopczyński związał się po zdobyciu zawodu elektryka w Zespole Szkół Zawodowych nr 1 w parku i krótkim epizodzie pracy w tym zawodzie, w nieistniejących już ZNTK i po odbyciu zasadniczej służby wojskowej. Wówczas też zaczął pracę jako elektronik.

– Wtedy wszyscy słuchali i grali rocka, gitarzyści chcieli grać na charczących gitarach, mieć przystawki przesterowujące i ja im to robiłem – wspomina. – Gotowe przestery, efekty, były w sferze marzeń. Jednak przede wszystkim zajmowałem się wtedy naprawianiem magnetofonów, gramofonów, wieży, telewizorów.

Dwa domy w jednym

Ireneusz wspomina, że gdy on zaczął działać w Domu Kultury Kolejarza, jednocześnie działał tam także Stargardzki Dom Kultury, który następnie przeniósł się do miejskiej biblioteki przy Mieszka I. Po rozdzieleniu DKK pozostał prawie bez sprzętu nagłaśniającego. Sprzęt ze znanej pracowni Pisarek z Gdańska, zamawiany dla Big Bandu, trafił do SDK.

– Nagłośnienie, kolumny, zabrał SDK, w DKK trzeba było dokupować, po zdobyciu tzw. zamówień resortowych – wspomina Ireneusz. – W Niemczech produkowany był sprzęt Regent Vermona, składało się zamówienie w sklepie muzycznym w Szczecinie i za jakiś czas oni go sprowadzali. Tak to wyglądało, nie tak jak dziś wchodzimy do sklepu i wybieramy, przebieramy albo już na drugi dzień coś jest ściągane.

W DKK Ireneusz, wówczas uczeń szkoły ponadpodstawowej, grał w zespole Index, m.in. z gitarzystą Jackiem Jankowskim (od lat nauczyciel gitary w MDK). Prowadził ich tam Zdzisław Balcewicz, ważna postać. SCK był wtedy połączony z MDK, gdzie poszukiwany był pracownik studia nagrań. W SCK realizatorem dźwięku był Jarek Krawczyk. Po rozłączeniu tych placówek Ireneusz Kopczyński trafił do MDK – w 1992 roku. Miał rok przerwy w pracy, więc przepracował tam do dziś już w sumie 30 lat!

– Z Jackiem Jankowskim grałem w zespole w latach ’80, o pracy w MDK powiedział mi w styczniu 1992 roku. Wtedy MDK było SCK zarządzanym przez nieżyjącego już Irka Ziembickiego i to on zatrudnił mnie 15 lutego 1992 r. – precyzuje I. Kopczyński.

Tam wcześniej poznał jednego ze swych mentorów, Stefana Jahnza, który był realizatorem dźwięku, prowadził studio nagraniowe w Młodzieżowym Domu Kultury. Ireneusz sam też jest mentorem, prowadził szkółkę realizatorską przy MDK i ma zdolnych wychowanków w zawodzie.

– Jestem dumny z trzech z nich, którzy inaczej niż ja – mający wiedzę i wybierający stagnację w domu kultury – poszli w świat – mówi. – Wiktor – Szczecin, Poznań, Adrian – Szczecin, Berlin, Bartek – Gorzów. Prześcignęli mnie w strojeniu systemów, bo ja tu nie mam co stroić… Muszę po prostu słyszeć i wybrać odpowiednią barwę.

Potrzebna elastyczność i opanowanie

W MDK mówimy z naszą panią dyrektor, że świetnie jest mieć zawód, który jest naszą pasją i jeszcze nam za to płacą – mówi nasz pasjonat. – To jest spełnienie. A moja praca jest specyficzna, bo nigdy nie można do końca przewidzieć, co się wydarzy, wszystkiego nie da się zaplanować. Często jest obsuwa, coś się przedłuża. Przy imprezach plenerowych najgorszy jest deszcz, który nas z Jarkiem dopadł np. między dwoma koncertami IRY w naszym regionie. Czasami organizatorzy imprezy planują jeden zespół po drugim, zapominając, że musi być między nimi czas na przepięcie i zestrojenie. Potrzebna jest duża elastyczność. Złym doradcą są nerwy, przez które można popełnić szkolne błędy. Zdarzyło się, że w Ińsku punkrockowy gitarzysta sam nie włączył swojego wzmacniacza, a przez mikrofon powiedział, że „nie ma gitary”, ale zdarzyło się też, że w Marianowie Ryszardowi Rynkowskiemu to ja nie podłączyłem elektrycznego pianina i musiałem wchodzić boczkiem na scenę już w trakcie koncertu.

Z Ryszardem Rynkowskim Ireneusz miał okazję pracować także w stargardzkim Jazz Klubie Gent, gdzie w latach ’90 nagłaśniał koncerty największych gwiazd polskiego jazzu, m.in. Jana Ptaszyna Wróblewskiego, czy zespołu Walk Away.

– Kiedyś Ryszard Rynkowski z wczuciem wykonywał na koniec koncertu piosenkę „Wyspa” poświęconą zmarłemu przyjacielowi Andrzejowi Zausze i niestety zaczął przerywać mikrofon, rzucił więc nim o posadzkę i wyszedł, a ja musiałem szybko wymienić na nowy – wspomina. – Za to w amfiteatrze Muniek Staszczyk z T. Love rzucił gitarą, bo DI-box nie łączył. Wtedy tacy ludzie jak ja muszą po prostu czynić cuda.

Realizatorem dźwięku być

Stojący w cieniu, za ekranami i kolorowo migającym stołem pełnym przełączników… Jak tak naprawdę wygląda praca realizatora dźwięku?

Bez nas nie ma imprezy! – zaznacza Ireneusz Kopczyński. – Jesteśmy artystami niewidocznymi, takimi szarymi eminencjami, bez których koncert się nie odbędzie. Część pracy – tej żmudnej, fizycznej – wykonuję zanim widownia się pojawia. Okablowanie całej sceny, tak by było bezpiecznie dla wykonawcy i zrozumiałe dla nas. To dosłownie praca fizyczna, trzeba przywieźć, wciągnąć na wyciągarkach i podwiesić nagłośnieniowe kolumny, odpowiednio rozmieścić, zabezpieczyć. To są duże ciężary, grono kolumn potrafi ważyć od 200-300 kg po kilka ton. Duże firmy nagłośnieniowe przywożą je TIR-ami. To jest prąd, a my jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo, także za to, by widzowie nie stracili słuchu, by nie przekroczyć dopuszczalnego poziomu decybeli. Wisienką na torcie jest stanięcie przed gałkami i realizacja… Wolę pracować na stojąco, bo zdarza się, że muszę szybko dotrzeć do sceny, bo np. jest brak łączności, jakaś awaria, wynikająca najczęściej z tego, że każdy sprzęt ma jakąś swoją wytrzymałość. Dlatego tak ważne jest w naszej branży umiejętne i bez pośpiechu zwijanie przewodów. Cierpliwość potrzebna jest i do sprzętu i do ludzi, bo mamy do czynienia z różnymi artystami. Niektórzy są bardzo wyrozumiali, inni podchodzą chimerycznie, zdarza się gwiazdorzenie. Wielu początkujących artystów ma duże wymagania, bo im się coś wydaje… Rzadko pracowali z monitorami podłogowymi czy dousznymi, to jest nowość, więc o to proszą. W tzw. riderze technicznym, który dociera do nas razem z umową z zespołem, są określone wymagania. Potem są negocjacje między realizatorem zespołu czy bezpośrednio z zespołem, a realizatorem zewnętrznym. Zdarza się, że pracujemy na innym sprzęcie, innych firm. Dziś już wiem, że dużo lepiej przyjezdny zespół nagłośni własny realizator, który zna ich repertuar. Wie, kiedy zgłośnić solówkę gitarzysty, czy wyprowadzić na solo instrumenty klawiszowe. Gdy przyjeżdża zespół, znam tylko jego skład, oczywiście staram się tak nagłośnić instrumenty, by wszystko pięknie brzmiało. To jest trudne, ale osiągalne. Trzeba być skupionym, nie można się rozpraszać. Minimalne opóźnienia myślę, że są niezauważalne dla odbiorcy, który ma zapewnioną jakość, komfort słuchania. Bywa, że realizator podchodzi: nie znam zespołu, suwaczki dam wszystkie równo i będzie fajnie, ale tak się nie da! Trzeba się zaangażować. Wtedy przyjemniej gra się zespołowi i oczywiście publiczność jest zadowolona, co potrafi okazać wychodząc z koncertu.

Cyfrowe deski ułatwiają pracę

Sześć lat temu w jego pracy nastąpił przełom. Przestawił się z analogowych na cyfrowe stoły (przez dźwiękowców nazywane slangowo deskami), które jak mówi wymagają o wiele mniej zewnętrznego oprzyrządowania, wielkich szaf z dodatkowymi procesorami. Pracuje się na nich, podobnie jak np. w programie Photoshop – na warstwach.

– W firmach nagłośnieniowych sprzęt nagłośnieniowy musi być zawsze na topie, najnowszy i różnorodny, różnych marek, a w domach kultury jest inaczej, mamy do dyspozycji jeden stół – mówi. – Plus jest taki, że często przyjeżdżający z zespołem realizator zapowiada, że weźmie swoją „deskę” i wystarczy mu się tylko u nas wpiąć.

A tak było przed laty. Na zdjęciu z lewej „szafa”:

Rockowa alternatywa i poetycka rozrywka

Ireneusza spotkać można nie tylko w Studio Nagrań i Realizacji Dźwięku MDK Stargard i na różnych imprezach w Stargardzie i regionie. Jest też „osobistym” akustykiem dwóch znanych stargardzkich grup muzycznych.

– Od kilku lat jestem realizatorem zespołu Out of Mind i Sceny Art Cafe, to dwie różne bajki, jeżeli chodzi o stylistykę. Tu muzyka rockowa, alternatywna, a tutaj stricte poetycka oraz rozrywkowa. Trzeba przełączać umysł z jednej na drugą. W Scenie Art Cafe ważne jest, kiedy jeden głos jest wiodący, a pozostałe są towarzyszące, to jest bardzo ważne – opowiada.

Niewątpliwie ma ogromne doświadczenie, nie tylko nagłaśnia imprezy różnego formatu, ale również muzykuje. Przekrój muzyki z jaką ma do czynienia jest bardzo szeroki, potrafi słuchać, ale – co jest niecodzienne – potrafi też słyszeć. Jego pasja do muzyki to nie tylko nagrywanie czy nagłaśnianie to również interfejsy, procesory i wszystko co jest związane z muzyką w studiu. Miło nam, że taki profesjonalista, jest członkiem naszego zespołu, w towarzystwie którego zawsze czujemy się komfortowo. Pomimo posiadania takiego bagażu doświadczeń i umiejętności, nie czuje się dystansu we współpracy z nim. Jest nie tylko naszym dźwiękowcem, jest również przyjacielem, którego bardzo cenimy.

Out of Mind
Ireneusz Kopczyński

Słucha Vangelisa, gra i komponuje

Pytam, czego w wolnym czasie słucha człowiek, dla którego muzyka to chleb powszedni?

– Jak każdy, mam swoje prywatne, muzyczne upodobania – odpowiada mój bohater. – To są dwa nurty. Muzyka elektroniczna, z naturalnymi instrumentami, gdzie guru jest dla mnie Vangelis, wszystkie jego kompozycje, jego płyty, muzyka filmowa, jestem też pod wrażeniem efektów jego współpracy z Jonem Andersonem z grupy Yes, niesamowite! Obok dźwięków elektronicznych, syntezatorowych cały czas przewijają się naturalne brzmienia fortepianu, instrumentów smyczkowych. Słucham naszego rodzimego „elektronika” Marka Bilińskiego, czy bardziej niszowego Roberta Kanaana. Drugi nurt, to muzyka rockowa, alternatywna – Pink Floyd i inne zespoły.

W pracy realizatora dźwięku bardzo pomaga mu to, że jest instrumentalistą, gra na klawiszach i na gitarze. Jest samoukiem.

– Chodzi o wrażliwość muzyczną, osłuchanie z dźwiękami, cechy grającego muzyka, to bardzo ułatwia moją pracę – mówi.

Ireneusz uchyla rąbka tajemnicy, że sam też tworzy aranżacje, komponuje.

– Mam sporo swojego dorobku, który leży w szufladzie i nie ma czasu go pokazać – przyznaje. – Powoli dojrzewam do tej myśli, jest coraz bliżej… Niedawno kupiłem sprzęt do swojego prywatnego studia i coś będę próbował…

Zatem… powodzenia i czekamy na efekty!!!

Za miłą i słodką gościnę dziękujemy piekarni i cukierni MAXAN Czekolada chleb i kawa Stargard przy ulicy Piłsudskiego 6 w Stargardzie.

Emilia Chanczewska i Ireneusz Kopczyński
Emilia Chanczewska i Ireneusz Kopczyński, fot. MAXAN

Praca Ireneusza Kopczyńskiego w kilku liczbach:

  • od ponad 40 lat zajmuje się realizacją dźwięku
  • 30 lat przepracował w Młodzieżowym Domu Kultury w Stargardzie, z którym związany jest do tej pory
  • od 6 lat pracuje na cyfrowych stołach realizatorskich
  • od 2 do nawet 6-7 godzin przed – tyle godzin musi pracować zanim rozpocznie się impreza

ZDJĘCIA: Archiwum prywatne Ireneusza Kopczyńskiego, MDK