Jolanta Gurtowska
Jolanta Gurtowska

Lubi szyć niebanalne ubrania

Drobna kobieta o wielkiej energii. Od ponad pół wieku praktykująca swój zawód, będący jednocześnie życiową pasją: krawiectwo. Jolanta Gurtowska kontynuuje historię Krawiectwa Gurtowskich, którą jej śp. mąż Romuald zapoczątkował 72 lata temu! Pani Jolanta tworzy także kolorowy skwer przy kościele św. Jana i prowadzi parafialny sklepik.

Stargard z pasją – odcinek 32

Co ja bym robiła bez pracy? – zastanawia się Jolanta Gurtowska, która przez ostatnie 18 lat nie była na urlopie. – Jestem jak Kwiatkowska – kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję! – śmieje się.

W swoim zawodzie przepracowała już 56 lat, wcześniej miała 4 lata nauki w szczecińskich szkołach. Jej tytuł zawodowy, to „wykwalifikowany krawiec damski miarowy”. Z pochodzenia szczecinianka, do Stargardu razem z przyszłym mężem Romualdem trafiła w 1977 roku i nie zamierza się stąd już wyprowadzać.

– Pamiętam, jak mama zadzwoniła i zapytała, jak się w tym Stargardzie czuję, a ja jej na to: co gdzieś wyjdę wszędzie pole! – wspomina . – To się zmieniło i podoba mi się Stargard, jest po prostu fajnym miastem. Nie mogę na to miasto narzekać, jestem zadowolona. Miałam kontakt z poprzednim prezydentem, śp. Sławomirem Pajorem, był w porządku, obecny też jest dobry. Na początku ciągnęło mnie do Szczecina, ale zmarła moja siostra, szwagier i już nikogo tam nie mam.

Pracuje na skwerku i w sklepiku

Pani Jolanta nie tylko mieszka i pracuje w Stargardzie, ale i ma swój udział w jego upiększaniu. Od wielu lat zajmuje się kwiatowym skwerkiem przy wejściu do kościoła św. Jana. W miejskim konkursie Ogrody wokół nas zdobyła za jego ładny wygląd trzy nagrody pierwsze, dwie drugie i wyróżnienie. Jak mówi, wkłada w jego utrzymanie pracę, pieniądze i serce.

Jest też autorką wielkanocnych palm, stroików, a także gablot, które tworzyła w nieistniejącym już liceum katolickim, gdzie uczył się jej jedyny syn Patryk, dziś już 43-letni mężczyzna. I nie tylko gablot… „Dyrekcja Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego im. Ks. Kard. Augusta Hlonda w Stargardzie Szczecińskim składa wyrazy serdecznego podziękowania za uszycie belgijskiej flagi do udekorowania budynku z okazji przyjazdu grupy uczniów i nauczycieli z Niemiec i Belgii. Dziękujemy za otwartość i nieustanną gotowość pomocy szkole w każdej sytuacji, kiedy się o to zwracamy” – czytamy na podziękowaniu dyrektor KLO z 2000 roku.

Po odejściu pani Marii pani Jolanta zajęła miejsce w kościelnym sklepiku, gdzie zrobiła porządek z towarem, z ogrzewaniem, gdzie jak opowiada nauczyła się odróżniać rodzaje różańców. Tworzy także kostiumy na parafialne festyny. To dzięki niej można na nich zobaczyć np. księdza z dredami!

O pani Joli śmiało można powiedzieć, że jest człowiekiem wielu talentów i pasji, z ogromnym zasobem życiowej energii i z sercem na dłoni. Pani Jola jest niezwykle oddana naszej parafii, angażując się w wiele akcji, poświęcając swój czas i niezwykły zmysł plastyczny. Jest pomysłowa i bardzo dynamiczna, a przez to zarazem – charakterystyczna.

Ks. Krzysztof Wąchała, proboszcz parafii pw. św. Józefa przy kościele św. Jana

Całe życie szyliśmy

Męża, starszego o 14 lat Romualda (1936-2006), pani Jolanta poznała w 1967 roku, w Spółdzielni Pracy Krawieckiej Elegancja. Potem pracowali 9 lat w zakładzie na Tamie Pomorzańskiej. W Stargardzie pod koniec 1977 roku otworzyli wybudowany przez siebie Zakład Krawiecki przy ul. Słowackiego. W ubiegłym roku minęło więc 45 lat odkąd pani Jolanta pracuje w Stargardzie. W 2006 roku, ze względu na pogarszający się stan zdrowia Romualda Gurtowskiego, na krótko przed jego śmiercią, zakład został przekształcony na Pracownię Krawiecką Jolanty Gurtowskiej. Jak mówi pani Jolanta, całe ich małżeństwo, to było połączenie życia z szyciem. Krawieckie małżeństwo wspólnie wychowało 12 uczniów, 10 dziewczyn i 2 chłopaków.

– Oj różni to byli uczniowie i różne były z nimi przeboje. Pamiętam jak jedną uczennicę wysłaliśmy do sklepu. Niosła banknot trzymając do góry rękę, więc ktoś podszedł i jej te pieniądze zabrał. Byli tacy, których trzeba było nauczyć igłę i nitkę w ręku trzymać… – wspomina pani Jolanta. – Nikt nie został w zawodzie. Bo większość szyła po japońsku, jak to mawiała moja mama, czyli „jako tako” – śmieje się pani Jolanta.

Abakanowicz i op-art

Pytam naszą pasjonatkę o to, czy w jej zawodzie liczy się teoria, czy tylko praktyka i talent?

Dziś wiem, że w pracy ważna jest nauka zawodu, trzeba się wciąż uczyć i to trzeba powiedzieć młodym. Pamiętam jak siedziałam w zakładzie i płakać mi się chciało, prosiłam Boga, bym kiedyś mogła wszystko umieć, i tak się stało! – wyznaje pani Jolanta. – Czy w moim zawodzie większą rolę odgrywa praktyka? Tak! A przede wszystkim myślenie, przewidywanie. Mój mąż grał w szachy i potrafił tak myśleć – do przodu. Został mistrzem krawiectwa, a miał być ogrodnikiem. Wszystko umiał naprawić, nawet samochód. A mnie zawsze siostra zazdrościła, że umiem sobie wszystko uszyć. Odpowiadałam, że trzeba było iść do odzieżówki zamiast do plastyka, bo pędzlem sobie nic nie uszyje. Choć ona naprawdę pięknie malowała, podobnie jak mój ojciec. Też mam zmysł plastyczny, ale uważałam, że z obrazów się nie wyżyje. Do odzieżowej szkoły chciałam iść, bo zainteresowała mnie Abakanowicz – patchwork, łączenie materiałów, koronek z materiałem, panterki z czarnym. Interesował mnie także op-art. To była sztuka nowoczesna. Potem w pracy przerzuciłam się bardziej na przeróbki, poprawki, zmiany fasonów, na skóry.

Jolanta Gurtowska (Żwereło) 1960 około z (po prawej) siostrą Mirosławą Żwereło (po ślubie Żwereło Woropaj, 1948 2019) Szczecin, Park Pomorzański
Ze śp. siostrą Mirosławą

Magdalena Abakanowicz (1930–2017) – rzeźbiarka, twórczyni tkaniny artystycznej i jedna z najbardziej znanych w świecie polskich artystek, która zrewolucjonizowała wykorzystywanie tkanych form w sztuce – znak.pl.

Op-art – kierunek w grafice, modzie, sztuce użytkowej i malarstwie, którego zadaniem jest oddziaływanie na oko widza, a nie na jego intelekt czy emocje. Stosujący abstrakcyjne kombinacje linii dające geometryczne złudzenia optyczne, efekty świetlne, dynamiczne i fakturalne, zmierzające do wywołania wrażenia głębi oraz ruchu rozwibrowaniem pola widzenia. Za okres szczytowy op-artu uznaje się lata ’50 i ’60 XX w. – Wikipedia.pl.

Od 1967 roku to samo krzesło

Jolanta Gurtowska specjalizuje się w krawiectwie ciężkim. Oznacza to, że oprócz wszystkich typowych części garderoby, szyje także rzeczy ze skóry, płaszcze, garnitury.

Uszyć mogę też pokrowce, torby, pikowane rzeczy, ubrania ze skóry, przy których jest klejenie butaprenem – opowiada nasza bohaterka. – A mój mąż?! Kołnierz z lisa potrafił nabić, smoking uszyć, bryczesy, wszystko! Podziwiałam go, patrzałam jak pracuje i uczyłam się. A ja jakie miałam nietypowe zlecenia? Na przykład, z kalkulatorem w ręku, szyłam dużą narzutę z frędzlami albo pokrowiec na samochód. Chyba jednak najtrudniejsze w mojej pracy są wszelkie przeróbki. Do takich zadań podchodzę z początku ze strachem, ale jak już zacznę to idę jak burza! Lubię swoją pracę, jestem do niej przywiązana, po prostu się jej poświęciłam. Wciąż jeszcze wszystko ogarniam i dziękuję „górze”, że jestem jaka jestem.

Pani Jolanta od 46 lat przy pracy używa tego samego drewnianego krzesła. Żartuje, że myślała że się rozleci, gdy jedna z uczennic wciąż szarpała za jego oparcie, ale krzesło wciąż jej służy. Mówi, że mimo długiego siedzenia nie ma poczucia zmarnowanego czasu.

Historyczne krzesło Jolanty Gurtowskiej

Klienci potrafią docenić

Obecnie jej dzień pracy jest w godzinach 9-15. A jacy są klienci, którzy wciąż korzystają z usług fachowej krawcowej?

Klienci są coraz lepsi, potrafią docenić ciężką pracę krawca, bo na przykład przerobić skórę to nie jest tak hop siup! Nie ma już takich płaczków, nie ma jęczenia, nawet czasem coś więcej dołożą w podziękowaniu, a ja jestem taka, że nie oddam niedopracowanej rzeczy, musi być wszystko – dosłownie – dopięte na ostatni guzik. Klienci są wyrozumiali, że potrzebuję na to czasu, że to nie są rzeczy, które można zrobić z dnia na dzień. Gdy już jest gotowe, dopracowane, dzwonię i do mnie przychodzą – mówi pani Jolanta. – Mój mąż zawsze powtarzał, że dla klienta trzeba zrobić lepiej, niż dla siebie. Wtedy jest zadowolony i wraca. Ja też jestem zadowolona, jak widzę, że np. w przychodni jest moja klientka w komplecie kurtka i spódnica i wygląda elegancko. Trzeba w pracę włożyć serce. W pracy lubię myśleć, skupiać się, szukać pomysłów i sposobów. Lubię szyć rzeczy inne niż wszystkie, rzeczy niebanalne, oryginalne, fikuśne. Coś mnie zainspiruje i z pięciu motywów mam swój pomysł. W modzie odpowiada mi eklektyzm. Gdy coś kupię w sklepie, przerabiam po swojemu, doszywam, doczepiam, potem ludzie mnie na ulicy pytają, skąd to mam.

Przyznaję, że patrząc na ludzi od razu widzę jak coś mają źle uszyte. Nie lubię jak są nieodpowiednio ubrani do miejsca i okazji. Czy do teatru chodzi się w dżinsach? Szlag mnie też trafia jak jakaś pani chodzi w tym samym bereciku i płaszczyku i do sklepu, i do kościoła. A mnie za to siostra zakonna przekonuje do spódnic. Mam ich uszytych z 50, ale jak się schylam pracując na skwerku, wolę być w spodniach. W spódnicy albo by mnie wiatr podwiał albo bym się zaplątała w falbanki. Nie podoba mi się jak panie mają na sobie zbyt obcisłe rzeczy, jak panowie noszą nie odczepione metki na rękawie marynarki. Czy ludzie luster nie mają?!

Jolanta Gurtowska

Na koniec pytam, czego należy życzyć pani Jolancie?

Zdrowia! Jestem po zabiegu na oczy, wcześniej na serce, potrzebne mi zdrowie do dalszej pracy! – odpowiada.

Za miłą i słodką gościnę dziękujemy piekarni i cukierni MAXAN Czekolada chleb i kawa Stargard przy ulicy Piłsudskiego 6 w Stargardzie.

Jolanta Gurtowska na spotkaniu w MAXANIE
Jolanta Gurtowska na spotkaniu w MAXANIE, fot. Emilia Chanczewska