Lipnik przystanek
Fot. Grzegorz Drążek, Stargard.News

Syn stargardzianina, który zmarł na przystanku: wszyscy zrobili, co mogli, zadziałali ekspresowo. Niestety, nie było szans na ratunek

Wracamy do tragicznego zdarzenia, do którego doszło w sobotnie (4.11.2023 r.) popołudnie, na przystanku w podstargardzkim Lipniku. Zmarł tam starszy mężczyzna, który źle się poczuł w autobusie MPK Stargard. Świadkowie podają różne wersje tej przykrej sytuacji, poddając w wątpliwość, że zostało zrobione wszystko, by pomóc temu człowiekowi. Jego syn wyjaśnia, w jakich okolicznościach zmarł tato.

Sprawę śmierci w Lipniku nagłośniła nasza czytelniczka pani Urszula, która ze swoją rodziną była wczoraj o tej porze przy przystanku sąsiadującym z parkiem handlowym. Kobieta przekonywała, że mężczyzna został pozostawiony na przystanku bez opieki. Zarzuciła kierowcy miejskiego autobusu oraz pasażerom niedostateczną pomoc. Internauci dopisywali swoje, różne wersje zdarzeń. Do naszej redakcji także napływały kolejne wiadomości (m.in. od pani Karoliny), która rozpowszechniała na Facebooku nieprawdziwe informacje, że zmarły w ogóle nie był w autobusie oraz że na karetkę trzeba było czekać aż 18 minut. Pojawiły się też od razu komentarze, że kierowca autobusu MPK zachował się odpowiednio, że czekał na przyjazd karetki.

Dziś udało nam się porozmawiać z Marcinem Klause, zawodowym kierowcą ze Stargardu, który jest synem zmarłego wczoraj 71-letniego stargardzianina.

– Tato był na działce w Lipniku i czekał na autobus do miasta. Gdy autobus przyjechał, wsiadł do niego, usiadł na siedzeniu, złapał się za serce i powiedział, że źle się czuje. Kierowca autobusu od razu zareagował, zadzwonił po pomoc, a pasażerowie wyprowadzili tatę na przystanek. Tam zasłabł i pasażerowie go reanimowali. Policja i straż przyjechały bardzo szybko, bo traf chciał, że akurat były przy Castoramie. Kierowca autobusu odjechał dopiero gdy na miejscu była karetka pogotowia. Ratownicy z pogotowia także podjęli próbę reanimacji, ale niestety nic już nie dało się zrobić – mówi Stargard.News Marcin Klause, syn zmarłego wczoraj mężczyzny. – O godzinie 16.49 stwierdzony został zgon. Policja bardzo szybko – mimo innego adresu zameldowania i zamieszkania – zawiadomiła mamę, siostrę, ja też szybko przyjechałem na miejsce. Pocieszamy się tylko tym, że tato nie cierpiał, nie męczył się przed śmiercią, która nastąpiła bardzo szybko. To były może ze dwie minuty… Widziałem po przyjeździe na miejsce, że odszedł z uśmiechem na twarzy, i tak to zapamiętam…

Rodzina zmarłego podejrzewa, że przyczyną nagłej śmierci mężczyzny mógł być zator, oderwany zakrzep, spowodowany zażywaniem leków rozrzedzających krew.

– Tato miał mieć za półtora miesiąca operację kolana, z powodu zapchanej w nodze żyły brał leki na rozrzedzenie krwi – mówi Marcin Klause. – Być może z tego powodu oderwał się skrzep i spowodował zator, który doprowadził do śmierci.

Pan Marcin, w imieniu własnym i swoich bliskich podkreśla, że nie mają oni do nikogo pretencji.

– Wszyscy zrobili, co mogli, zareagowali ekspresowo i odpowiednio, niestety śmierć przyszła nagle i nie było już żadnych szans na ratunek, i to jest nasza osobista tragedia – mówi Marcin Klause.

Rodzinie zmarłego składamy kondolencje. Panu Marcinowi bardzo dziękujemy za przekazanie wyjaśnień w tak trudnej sytuacji.

Kierowcę autobusu przepraszamy za użyte we wczorajszej publikacji słowa świadka, które w części dotyczącej reakcji kierowcy oraz współpasażerów okazały się nieprawdziwe.

– Do mnie także dotarły te różne wersje zdarzeń z internetu, wyjaśniałem to na miejscu z policją – mówi pan Marcin. – Nie potrafię zrozumieć, dlaczego ludzie w takiej sytuacji, pod nazwiskiem, tworzą nieprawdziwe historie. Faktem jest, że tato zmarł na przystanku oraz że została mu odpowiednio udzielona pomoc. Jako kierowca zawodowy wiem, że kierowcy autobusów są przygotowani na takie sytuacje.