Elżbieta Woźniak
Elżbieta Woźniak na czwartkowym wernisażu w Galerii Sztuki Brama, fot. Emilia Chanczewska

Rock’n’rollowa artystka malarka

Ćwierć wieku związana była ze Stargardzkim Centrum Kultury, wcześniej z domem kultury w Luxpolu. Doskonale znana bywalcom rockowych koncertów, finałów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, Dni Stargardu. Połączenie luzu z elegancją. Rockowej duszy z wrażliwością. Elżbieta Woźniak i jej pasja odkryta po zakończeniu pracy zawodowej – malarstwo metodą pouringu.

Stargard z pasją – odcinek 25

Od czwartku w Galerii Sztuki Brama, prowadzonej przez Stargardzkie Stowarzyszenie Miłośników Sztuk Plastycznych Brama w Bramie Wałowej, oglądać można wystawę „Emocje”. Jest to pierwsza indywidualna wystawa malarstwa znanej stargardzianki Elżbiety Woźniak. To świetna okazja, by poczytać o odkrytej niedawno malarskiej pasji i oczywiście powspominać wiele lat pracy w stargardzkiej kulturze!

– W kulturze znalazłam się dopiero w czasach, gdy można było zmienić zawód. Wcześniej, przed SCK, w trudnym czasie przemian, które zaczęły się w 1989 roku, pracowałam w zakładowym domu kultury w Luxpolu (dawne Zakłady Przemysłu Dziewiarskiego w Stargardzie), organizowałam koncerty, a najwięcej było integracyjnych spotkań, festynów – wspomina Elżbieta Woźniak. – Zapraszaliśmy gwiazdy, ale to był czas kryzysu finansowego, gdy firma zaczynała podupadać. W tym czasie skończyłam studia, na kierunku kulturalno-oświatowym. Dyplom mam z Warszawy, a filia uczelni była w Koszalinie. Zawód zmieniałam trzy razy. Przed pracą w kulturze byłam… technologiem żywienia zbiorowego, pracowałam w Szczecinie, w latach ’70. To były inne czasy, teraz są lepsze, choć wiele bym jeszcze zmieniła… Mam w swojej historii zawodowej także pracę w Urzędzie Gminy w Kobylance jako koordynator Kultury i Ochrony Środowiska oraz jako technik kancelaryjny.

Ela w Galerii Sztuki Brama
Elżbieta Woźniak w Galerii Sztuki Brama, fot. Emilia Chanczewska

Osobno punki, osobno skini

Elżbieta Woźniak w SCK przez 25 lat pracy przeżyła zmianę kilku dyrektorów, a gdy w 1992 roku tam przyszła dyrektorem był nieżyjący już Ireneusz Ziembicki, który zaproponował jej pracę.

– Wiem, że zanim mnie przyjął, bardzo mnie prześwietlił, bo kiedyś, by móc pracować w kulturze, trzeba było mieć przygotowanie zawodowe, wykształcenie kulturalno-oświatowe i doświadczenie zawodowe – opowiada Elżbieta. – Przez pierwsze 2 lata byłam w SCK taką persona non grata, obserwowano mnie, czy ja coś potrafię. Dyrektor otworzył dwie filie, na Pogodnej i Cukrownika Kluczewie, gdzie trafiłam i gdzie organizowałam rockowe imprezy. Miałam kontakt z subkulturami, organizowałam koncerty Burak Rock. Dyrektor komunikacji miejskiej Jan Gumuła dawał mi autobusy bez kasowników, w jednym upychałam punków, a w drugim skinheadów żeby się nie tłukli. Za pierwszym razem dał mi normalny autobus, potem zadzwonił i powiedział: koniec pani Elu, teraz będziemy dawać bez kasowników, bo mi je rozwalają. To były takie czasy, dużo było w Stargardzie rockowej młodzieży. Mieliśmy nawet swój zespół rockowy, Full Light. Tworzyli go Mariusz Kuziel, Paweł Mamon, Wojtek Manteufel, Tomek Kopacz. Moim dzieckiem był finał WOŚP. Pierwsze finały były trudne, dzieci biegały z puszkami, a ludzie jeszcze nie wiedzieli o co chodzi. Później zaczęli się włączać sponsorzy, miasto też sprawdzało się na 6! Każdego roku mogliśmy zapraszać fajne zespoły. To były dla mnie najważniejsze imprezy: finał WOŚP, Dni Stargardu i teatralny festiwal Ewenement, który najpierw opierał się na teatrach amatorskich pod wodzą Tatiany Malinowskiej-Tyszkiewicz, potem na zawodowych. Bilety sprzedawały się w ciągu 15 minut, podejrzewano nas, że rozprowadzamy je na lewo, a to nie była prawda! Nawet my pracownicy nie mogliśmy kupić dla siebie, siedzieliśmy na dostawianych krzesłach. Uwielbiałam też robić przeglądy zespołów rockowych. To były fajne czasy, miło je wspominam. Męczące były tylko zmiany dyrektorów. Każdy miał swoją wizję i za każdym razem trzeba było udowadniać, że człowiek zna się na robocie. To był stres.

Michał Bajor ugotowany

Elżbieta Woźniak w pracy miała okazję poznać bardzo wiele bardzo znanych gwiazd. Przebywanie w ich towarzystwie stało się dla niej codziennością, ale jak mówi cieszyła się, że takie spotkania dawały dużo radości mieszkańcom, którzy przychodzili w kulisy spotkać się z artystami.

– Miałam przyjemność obcować z fantastycznymi ludźmi i mówiąc szczerze, im większa gwiazda, tym bardziej skromna – mówi E. Woźniak. – Początkujący mieli czasem sodówkę, ale trzeba było mieć tolerancję i świadomość, że zżera ich stres, bo muszą dorównać komuś, komu być może nie dorównają i stąd czasem brała się ich arogancja. W pamięci zapadł mi szczególnie ostatni dla mnie koncert Michała Bajora w SCK. Pożegnałam się z nim w kuluarach, powiedziałam: panie Michale, pracuję z panem ostatni raz, w lipcu odchodzę na emeryturę, a on mi na scenie podziękował i to było fantastyczne. A wcześniej dawał mi czadu! Jest cudownym człowiekiem, ale bardzo wymagającym, pod każdym względem. Kiedyś, gdy nie mieliśmy jeszcze dużej sceny, występował na małej, która jest wysoka, a z góry walą reflektory. Pan Michał się zdenerwował, krzyczał na mojego kolegę, do mnie powiedział, że nawet w Pcimiu wiedzą, że jak on przyjeżdża to musi mieć punktowy reflektor! Że chce dodatkowo boczny, a słyszy, że się nie da! Powiedziałam koledze, że ma zrobić ten punktowiec, nieważne że ma taką dużą moc, że pan Michał się ugotuje. W połowie recitalu Michał Bajor przerwał występ i powiedział, że musi przeprosić oświetleniowca, który mu mówił, że reflektory są za mocne. Zdjął marynarkę i śpiewał dalej. Takich wspomnień jest mnóstwo! Ale najfajniejsze są te z pracy z młodzieżą. To mi w duszy grało i gra, to po prostu czuję, nie patrząc na mijające lata!

Niedokończone obrazy brata

Pytam Elżbietę, jak zaczęła się jej malarska przygoda?

– Mój brat Tomasz Walkowiak miał namalować dla mojej córki Oli konie na dużym płótnie. Ale już pod koniec życia niedowidział i zrobił tylko podmalówkę. Mam też niedokończony przez niego mój portret, gdy miałam jeszcze rude włosy. Przyszłam do Lili (Ludmiły Sabadini), wzięłam materiały po Tomku i mówię: dziewczyno, skończ mi go, a ona na to: nie marudź, bierz za pędzel i maluj! – opowiada Elżbieta. – A w związku z tym, że ja jestem spod znaku Byka, jestem bardzo wymagająca nie tylko wobec innych ludzi, ale także wobec siebie. Więc dokończyłam ten obraz, a że wyszło niekoniecznie tak, jak powinno, przemalowywałam go dwa razy i teraz jest na nim łąka. Moja córka mówi: mamo, ja go chcę! Muszę go jej jakoś przewieźć, a mieszka w Anglii… I tak się zaczęło moje malowanie!

Łąka powstała na grzywie konia, olej na płótnie:

łąka
fot. prywatne

Elżbieta wzięła udział w warsztatach, na których Ludmiła pokazała technikę pouringu, wylewania farby.

– To technika z Australii, można robić cudowne rzeczy, to są emocje – mówi Elżbieta Woźniak. – Lubię takie męskie, ciemne kolory, bo kocham rock’n’rolla, czuję w tym ogień. Ulubiony z moich obrazów, to właśnie ten z ogniem (patrz główne zdjęcie).

Pouring – malowanie przez wylewanie, to popularna technika w malarstwie akrylowym, polegająca na rozlewaniu mieszaniny farby i specjalnego medium. Powstałe w ten sposób dzieła cechuje unikalność, a proces tworzenia jest prosty i intuicyjny.

silesia-art.pl

Wspomnienie dzieciństwa

Obok abstrakcji na wystawie w Bramie są też brzozy.

brzozy

– To nostalgia do dzieciństwa, mój dziadek miał w Zaosiu za Łodzią domek letniskowy, spędzaliśmy tam z Tomkiem wakacje, dookoła były lasy brzozowe, tzw. brzózki, chodziliśmy tam i do tej pory kocham brzozy – wspomina Elżbieta. – Mam też malwy, które są abstrakcyjne i wcale mi to nie przeszkadza. Uważam, że dla odbiorcy to jest kwestia gustu, czy mu się coś podoba czy nie. Nie można komuś wciskać, że coś jest super. Nie uważam, że mam talent, po prostu robię to, co mi się podoba i co lubię. A gdy ktoś powie mi, że mu się to podoba, to jestem szczęśliwa. Nie uważam się za artystę, nie znam technik, nie mam plastycznego wykształcenia, jestem samoukiem.

Ważny jest ten pierwszy raz

Elżbieta malować zaczynała w… kuchni.

– Nie mam pracowni, a pouring to brudna robota! Mniejsze formaty malowałam w kuchni, ale stwierdziłam, że mnie to nie rajcuje. Przeszłam więc na duże formaty. W dużym pokoju wykładam folię, puszki z farbami, różne materiały. Nieraz obraz robię cały dzień. Pracuję koncepcyjnie, siedzę i myślę. Teraz już wiem, że zawsze można coś dodać, zawdzięczam to Ludmile – przyznaje. – Mam obrazy, które były tylko wylane i po 2 latach wyciągnęłam je „zza szafy”, bo uznałam, że coś w nich brakuje. Często oglądam prace innych współczesnych artystów, wzoruje się na nich. Byłam dwa razy w Muzeum Sztuki Współczesnej w Londynie, którym niestety jestem zawiedziona, nie ma tam fajnej sztuki współczesnej, jest mizerna. Jeżeli chodzi o tych wielkich artystów, to oczywiście wspaniałe dzieła, klękajcie narody! Choć „Słoneczniki” Van Gogha też mnie zawiodły, no ale był z nimi pierwszy! A ja uważam, że i w sztuce i w życiu coś, co się robi pierwszy raz, wyróżnia nas od innych.

Otacza się pięknymi ludźmi i rzeczami

Elżbieta Woźniak to w naszym mieście osoba znana i lubiana. Zawsze elegancka, stylowo i efektownie ubrana, z miłym uśmiechem i życzliwym słowem, fajna, wyluzowana babka. O sobie mówi, że ma intuicję do ludzi, że nie myli ją pierwsze wrażenie.

– Lubię ludzi, lubię przebywać wśród ludzi, jestem typem socjalnym, ale kiedy mam ochotę być domatorem, to jestem, i nie wygonisz mnie! Robię sobie dzień dziecka i siedzę! Zawsze jednak byłam osobą bardzo energetyczną, nie mogłam usiedzieć spokojnie w miejscu. Nie zastanawiałam się, co będę robić gdy przejdę na emeryturę. Dzieci już w domu nie mam, bardzo długo byłam samotną osobą… Praca zajmowała mi właściwie całe życie i kompletnie nie wiedziałam, co po jej zakończeniu będę robić – wyznaje. – Naprawdę nie miałam ciągotek do malowania, ale nagle przyszedł do mnie ten pouring… Jako zodiakalny Byk lubię otaczać się pięknymi ludźmi, pięknymi przedmiotami i lubię robić rzeczy, które – dla mnie! – są piękne. To chyba jest całe credo mojej osobowości.

Wspomina jak określiła ją uznana piosenkarka Irena Jarocka, po koncercie w Stargardzie.

– Byliśmy na wspólnej kolacji, wzięła moją dłoń, wyczytała z niej wszystkie moje cechy, powiedziała: ty już zostaniesz w kulturze – opowiada nasza bohaterka. – I miała rację!

Kibicuje stargardzkiej kulturze

Elżbieta Woźniak jest rodowitą stargardzianką, bardzo ceni sobie nasze miasto, jego kulturę, włodarzy, i jak mówi, nie wyobraża sobie życia gdzie indziej.

– Zawsze bardzo kibicuję stargardzkiej kulturze, najwięcej działam z Bramą, ale wciąż mam kontakt z ludźmi z SCK, niestety tych dawnych pracowników została już tylko mała garstka – mówi. – Jestem z nimi bardzo związana. Kocham ich, uwielbiam ich, wyjeżdżamy razem nad morze. Kibicuję tym, którzy odeszli i robią karierę, bo to jest super. Cieszę się, że jest im dobrze. Taka właśnie jestem.