Pani Krystyna z Wiktorem i Mikołajem
Pani Krystyna, z prawej strony Wiktor (w oliwkowym dresie), z lewej Mikołaj, fot. Aleksandra Zalewska-Stankiewicz

Przez rok w ich domu zamieszkało sześcioro dzieci. Jak to możliwe?

Jedna rozmowa telefoniczna zmieniła życie kilku osób – Wiktorka (dziś ma 1,5 roku), jego nieżyjącej już mamy oraz Krystyny i Pawła – jeszcze jego opiekunów, niebawem – rodziców adopcyjnych. Na tyle mocno poczuli sens rodzicielstwa zastępczego, że utworzyli rodzinę zawodową.

Wiktorek

W grudniu 2020 roku w Starej Dąbrowie spłonął dom wielorodzinny. Jedno z mieszkań zajmowała pani Roksana i jej dorosłe już dzieci. Aby zarobić na odrestaurowanie domu, wyjechała do Holandii. Po dwóch latach pracy za granicą, pani Roksana urodziła synka Wiktora. Noworodek był dowodem na to, że po pożarze życie znów zaczęło się dobrze układać. Postanowiła wychować go sama. Jej kuzynka, Krystyna Balcerzak, z życiem Roksany była na bieżąco. Przynajmniej tak się jej wydawało. Spacerowała z mężem po lesie w
poszukiwaniu grzybów, gdy zadzwonił telefon.

– W słuchawce usłyszałam funkcjonariusza holenderskiej policji, który powiedział, że ważą się losy Wiktorka, ponieważ jego mama jest umierająca. Dodał, że jeśli nikt z rodziny go nie odbierze, chłopiec trafi do adopcji. Stałam między drzewami jak oszołomiona – opowiada pani Krystyna.

Po kilku godzinach była z mężem Pawłem w drodze do Holandii (ich auto odmówiło posłuszeństwa, ale szybko wypożyczyli inne). Po 9 godzinach podróży weszli do szpitala, w którym leżała Roksana. Okazało się, że choruje na nowotwór płuc, a jej stan jest bardzo ciężki. Wtedy po raz pierwszy Krystyna i Paweł na żywo zobaczyli chłopca. Pracownicy tamtejszego ośrodka interwencji kryzysowej przynieśli go na spotkanie z mamą.

– Było to spotkanie pełne łez, dla wszystkich. Roksana zdawała sobie sprawę, że ważą się losy jej syna. Mimo iż miała nadzieję, wiedziała, że stan jej zdrowia jest bardzo poważny. Poprosiła, abyśmy zabrali Wiktora do Polski. Ona też planowała powrót do kraju, ale choroba przerwała jej plany. Byliśmy gotowi wyjechać z maluszkiem od razu, mieliśmy w aucie nawet fotelik, pieluchy i ubrania, ale pojawiły się przeszkody formalne. Nie mieliśmy żadnego dokumentu, który potwierdzałby tożsamość Wiktorka – w opowieści pani Krystyny jest dużo emocji. Nie było czasu na zastanawianie się, ważyły się losy dziecka. Pani Roksana na kartce napisała oświadczenie, że powierza państwu Balcerzak opiekę nad synem, gdyby ona nie mogła zająć się nim osobiście. Dzięki pomocy pielęgniarki-Polki z holenderskiego szpitala udało się uzyskać pozwolenie sądu i ambasady, aby Wiktor wyjechał do Polski z nowymi opiekunami. Granicę przekraczali bez dokumentów, drżąc o to, czy nie zostaną zatrzymani. Akt urodzenia Wiktora zdobyli dopiero po kilku tygodniach.

Państwo Balcerzak jeszcze przez miesiąc jeździli do Roksany. Dobrze znosiła chemię, ale zaatakowało ją zapalenie płuc, z którym organizm nie był w stanie sobie poradzić. Mama Wiktorka zmarła, a państwo Balcerzak zaczęli starania o to, aby chłopiec formalnie został ich synem. – Trzeba było zdobyć pozwolenie o pobyt Wiktora w Polsce i o przysposobienie. Sąd przysłał nam kuratora, a pracownicy Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Stargardzie torowali nam ścieżki. Gdy Wiktorowi został nadany PESEL i dowód, poczuliśmy, że jest bezpieczny. Choć oczywiście wszystko musi przebiegać zgodnie z procedurami. Dopiero
niebawem będziemy mogli starać się o adopcję.

Krystyna

Ma troje dorosłych dzieci (są już samodzielne), a także 16-letnią Oktawię i 6-letniego Alana. Gdy formalizowała swój związek z Pawłem nie sądziła, że stworzą… zawodową rodzinę. Nie ukrywa, że w rodzinnym domu nie miała łatwo. Zawsze opiekowała się młodszym rodzeństwem i musiała być bardzo zaradna.

Jak zostali rodziną zawodową?

Aby Krystyna i Paweł mogli formalnie sprawować opiekę nad Wiktorem, musieli przejść szkolenia i warsztaty. Podczas odbywania tzw. praktyki, dowiedzieli się, jak działa zawodowa rodzina zastępcza. Trafiają do niej dzieci, których rodzice nie mogą sprawować nad nimi opieki. W rodzinie zastępczej zyskują szansę na poznanie prawidłowych wzorców, budowanie relacji i dorastanie w bezpiecznym otoczeniu. Taki pobyt może trwać kilka dni, a czasem kilka lat.

– Postanowiliśmy odbyć kurs, choć nie przypuszczaliśmy, że faktycznie zostaniemy rodziną zastępczą. Mieliśmy przecież już Wiktorka – opowiadają. Po kilku tygodniach od zakończenia warsztatów okazało się, że pomocy potrzebują dwie dziewczynki – 3-letnia Kornelia i 9-miesięczna Edytka. Państwo Balcerzakowie, przy pomocy Kariny, siostry pani Krystyny i pracowników PCPR, gromadzili meble, łóżeczka, pościel, ubranka, pampersy. Dziewczynki spędziły u nich 4 miesiące. – To był wspaniały czas dla całej naszej rodziny. One bardzo się otworzyły. Gdy okazało się, że mają wrócić do mamy w Opolu, kłębiły się w nas różne emocje.
Z jednej strony byliśmy szczęśliwi, ponieważ wróciły do domu rodzinnego, z drugiej płacz był wielki.

Ale trzeba było zebrać siły, ponieważ pod dachem państwa Balcerzak pojawiło się rodzeństwo: 10-letni Jakub, 3-letni Krystian i 1,5-letni Mikołaj. A dzieci może być jeszcze więcej, ponieważ rodzina zastępcza, gdy przekształci się w rodzinny dom dziecka, może maksymalnie objąć swą opieką 9 dzieci. Państwo Balcerzak musieli zmienić swoje życie o 360 stopni. Wynajęli dom – w Łęczówce. Jest w nim sporo miejsca, także na podwórku. Trzeba jeszcze skończyć remont pokoi na strychu.

Jak to jest całkowicie zmienić swoje życie?

– Powoli wpadamy w nowy rytm – opowiadają pani Krystyna i pan Paweł. Dzień zaczynają o godzinie 6. Mężczyzna przygotowuje dzieciom śniadanie i kanapki do szkoły, pani Krystyna pomaga maluchom się ubrać. Starszaki są samodzielne. W drodze do pracy zastępczy „tata” zawozi dzieci do przedszkola i szkoły. Wtedy pani Krystyna opiekuje się 1,5-letnim Wiktorkiem oraz 1,5-letnim Mikołajem (jednym z trojga rodzeństwa). Dzięki siostrze Karinie znajduje czas na przygotowanie obiadu i „ogarnięcie domu”. Po południu trzeba pomóc dzieciom w lekcjach, ale przede wszystkim spędzić z nimi czas, porozmawiać, zwłaszcza, że jest w nich dużo nieufności i niepewności wynikających z życiowej sytuacji. Czasem trzeba
pojechać do sklepu czy na wywiadówkę (to też duże wyzwanie). Bycie zawodowym rodzicem zastępczym to praca na pełen etat, ale dająca dużo satysfakcji.

– Dajemy dzieciom miłość, zrozumienie, cierpliwość. W ciągu roku nasze życie zmieniło się o 360 stopni. Ludzie mówią, że podziwiają naszą decyzję, choć sami nie zdecydowaliby się na taki krok.

Zgodnie z ustawą zawodowa rodzina zastępcza oprócz świadczeń na utrzymanie dzieci otrzymuje również wynagrodzenie. – W tej chwili nie mamy większych potrzeb. Ale gdyby ktoś chciał wspomóc dzieciaki, to z wdzięcznością bardzo chętnie każde wsparcie przyjmiemy – mówią zastępczy rodzice.

Aleksandra Zalewska-Stankiewicz

Projekt Rodzina gwarancją rozwoju współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu
Społecznego i budżetu państwa w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa
Zachodniopomorskiego na lata 2014-2020, Osi priorytetowej VII Włączenie społeczne, Działania 7.6
Wsparcie rozwoju usług społecznych świadczonych w interesie ogólnym

LOGA