Damian Gralak
Damian Gralak, człowiek wielu pasji, Fot. Emilia Chanczewska

Bieszczadzki anioł ze Stargardu

Muzyka, poezja, góry. Słuchanie poezji śpiewanej, ale też pisanie wierszy, granie na gitarze i śpiewanie. Chodzenie po Bieszczadach. To niejedyne, ale największe pasje Damiana Gralaka.

Stargard z pasją – odcinek 18

Nauczyciel historii i dyrektor Szkoły Podstawowej w Grzędzicach, radny Rady Miejskiej w Stargardzie. Od zawsze związany z harcerstwem – instruktor w stopniu podharcmistrza. Miłośnik poezji śpiewanej, sam pisze wiersze, gra na gitarze klasycznej i śpiewa. Kocha Bieszczady – mało brakowało, by w nich zamieszkał! Biega, morsuje, lubi też posiedzieć ze znajomymi w pubie. Rocznik 1967. Nie jest rodowitym stargardzianinem, ale ze Stargardem związany jest od dziecka. Szczęśliwy mąż Anny i ojciec czworga dzieci: dwóch córek i dwóch synów. To tak w telegraficznym skrócie o Damianie Gralaku, bohaterze 18 odsłony naszego cyklu Stargard z Pasją. Poznajcie go bliżej!

Zaśpiewa „Już nie ma powrotu”

Poezja śpiewana, piosenka z tekstem, piosenka autorska… od zawsze towarzyszyły Damianowi Gralakowi i ludziom, którymi się otaczał.

– Skąd to się wzięło? Z harcerstwa! Gdy jeździliśmy na rajdy, biwaki, były ogniska, gitary – wspomina Damian Gralak. – Słuchaliśmy piosenek Ewy Chodakowskiej z tekstami Edwarda Stachury, świetne aranżacje tych wierszy miał Marek Gałązka. Pamiętam, jak pojechałem na „Stachuriadę”, taki zlot, na którym zaraziłem się jego twórczością na dobre! Do tego oczywiście Stare Dobre Małżeństwo i Jacek Kaczmarski. Następnie pojawiali się inni poeci i okazywało się, że to co chcą przekazać też ma jakąś wartość. Wiersze zacząłem pisać jeszcze w szkole średniej. Napisałem też piosenkę „Już nie ma powrotu”. Chcę ją zaśpiewać na czwartkowym (16.02.2023 r., godz. 17) spotkaniu w Piwnicy TPS. Moje wiersze ma tam czytać poetka Danusia Słowik, mam je przeplatać piosenkami i rozmową z panią z Książnicy Stargardzkiej, prowadzącą spotkanie.

Pierwsze takie spotkanie autorskie stargardzki bard miał w Szczecinie, na zaproszenie Związku Literatów Polskich, z którym współpracuje.

– Odbyło się na pokładzie żaglowca, który przypłynął do Szczecina, jesienią minionego roku. Wcześniej czytane tam były fragmenty książek Karola Borchardta. Właśnie na żaglowcu Kapitan Borchardt miałem swój pierwszy autorski wieczorek – opowiada. – Udało mi się do tej pory umieścić swoje wiersze w trzech antologiach, wydanych przez internetowe wydawnictwo, związane z bieszczadzkimi klimatami. Jedna była o jesieni, jedna o lecie, a jedna o świątkach – kapliczki, bieszczadzkie anioły.

Czy chciałby czasem „rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?”

– Tak! Choć odkąd są dzieci, bardziej twardo stąpam po ziemi – wyznaje. – Gdy mieszkaliśmy w Gogolewie, gdzie byłem dyrektorem niepublicznej szkoły, okazało się że w Cisnej szukają dyrektora, także do niepublicznej szkoły. Już prawie byliśmy umówieni. Problem polegał na tym, że niepewna była kwestia mieszkania. W ostatniej chwili słyszałem: „może wynajmiemy ci jakieś schronisko”, a ja już miałem żonę i córkę. I to już było dla mnie za późno, by w te Bieszczady wyjechać. Ale mało brakowało! Bieszczady to mój drugi dom, mam tam miejsca, w które zawsze z chęcią wracam. Ostatnio byłem cztery lata temu, gdy pracowałem w SP 3, z drużyną harcerską pojechaliśmy do Jaworca.

Napisał, że dziadek struga łyżki w raju

Próbuje swoje dzieci zarazić bieszczadzką pasją. Na razie chodził po górach ze starszym synem, Tymkiem.

– Śmigał jak młoda kozica, podobało mu się! – opowiada Damian Gralak. – Na co dzień jednak siedzi przy komputerze, uczy się programowania. Zmienił II LO na Szkołę w Chmurze (nauka przez internet). Czy to była dobra decyzja, przekonamy się na maturze! A wracając do gór… już sygnalizowałem na rodzinnym spotkaniu, byśmy się w najbliższe wakacje wybrali w te nasze kochane Bieszczady. Znam je jak własną kieszeń, mogę iść w Bieszczady bez mapy i się nie zgubię. Miałem tam takie trzy miejsca. Stanicę harcerską, która już została zlikwidowana, zarosła lasem. Kultowe miejsce dla mnie to także schronisko w Jaworcu, gdzie wciąż jeżdżę, bo wiem, że mam tam bazę. Jest przy szlaku, ale z dala od dużego turystycznego ruchu. Trzecie miejsce było w Terce, u nieżyjących już dziadków, którym pomagaliśmy w rąbaniu drewna, gdy byliśmy na harcerskiej bazie w pobliskim Bukowcu, w ramach Operacji Bieszczady 40 ZHP. Po śmierci babci dziadek zaproponował nam, byśmy wzięli ich chałupę, ale nie było takiej możliwości, bo ja już studiowałem, mój kolega Krzysiek Regucki ze Stargardu, którego poznałem właśnie w dalekiej Terce, już pracował. To byli niesamowici ludzie. Gdy jestem w Bieszczadach staram się tam zajeżdżać, by zapalić świeczkę na ich grobie. Napisałem wiersz o nich, że trafili do raju i dziadek tam struga łyżki, bo on wyrabiał różne rzeczy z drewna. Jako piosenkę wykonam go na czwartkowym spotkaniu.

Gry na gitarze uczył się na… piórniku

Damiana Gralaka często można zobaczyć z „pudłem” – klasyczną gitarą. Choćby w minione mikołajki, gdy szedł przez miasto z radosną Paradą Mikołajów. Granie zaczęło się wcześnie, w szkole średniej.

– Miałem prostokątny piórnik, przypominający fragment gryfu u gitary, narysowałem na nim struny i progi i na lekcjach, słuchając oczywiście nauczyciela, „brałem akordy”, próbowałem sobie je na sucho łamać – wspomina. – Potem, chyba od Darka Stopczyńskiego, kupiłem za grosze ruską gitarę, strasznie twardą, 7-strunową, która w ogóle nie stroiła. Przerobiłem ją na 6-strunową. Pękła z wielkim hukiem w PKS-ie, którym jechaliśmy w Bieszczadach. Mostek oderwał się od pudła, to był huk jak strzał, aż kierowca się zatrzymał! Do dziś mam niemiecką gitarę, którą dostałem chyba na 18-stkę. Od zawsze gram na gitarze klasycznej, akustycznej. Miałem krótki epizod z graniem na gitarze elektrycznej. Ze starszym znajomym klawiszowcem grałem na weselach.

Nauczyciel historii i dyrektor szkoły

Przez 5 lat był dyrektorem Niepublicznej Szkoły w Gogolewie pod Marianowem. Stamtąd trafił, jako nauczyciel historii, do Gimnazjum nr 2 przy Limanowskiego w Stargardzie.

– To była trudna praca, dużo było dzieci z patologicznych rodzin, z domów na Wojska Polskiego. Ale na swój sposób świetna, bo pokazała mi, że praca nauczyciela to nie tylko bajka, że czasem trzeba naprawdę ciężko popracować – wspomina. – Przez rok pracowałem w gimnazjum integracyjnym (obecna SP 2), skąd najbardziej w pamięci zapadł mi niewidomy uczeń, Janek i jego dystans do swojej niepełnosprawności. Przynosił na lekcje maszynę do pisania brajlem, która stukała, do czego przywykłem. Kiedyś powiedziałem „widzicie na mapie…”, Janek się zgłasza: „ja nie widzę!” Gdy pisali pierwszą pracę klasową, Janek napisał ją brajlem. Pytam: „jak ja mam ją sprawdzić?”, Janek: „a ja nie wiem!” Mówię: „dobra, czytaj!”. Wziął, przeczytał, a ja „dobra, piąteczka!” Miał wiedzę! Praca tam pozwoliła mi poukładać sobie w głowie, że osoby z niepełnosprawnościami są tacy jak my i trzeba mieć do nich normalne podejście.

Oprócz gimnazjum nr 2 i integracyjnego, ma za sobą też pracę w liceum katolickim, które przed laty działało tam, gdzie teraz ma tymczasową siedzibę Książnica Stargardzka – w budynku stojącym przy górnym wejściu do amfiteatru.

– Pierwsza reforma, gdy tworzone były gimnazja, mnie nie dotknęła, bo pracowałem wówczas w Liceum Katolickim w Stargardzie, które było dobrze ustawione przez księdza Ryszarda Szymanika (pierwszego prefekta tej szkoły). Było tam sporo dzieciaków z problemami, a my nad każdym się pochylaliśmy. Często mieliśmy z całym gronem spotkania wychowawcze w domach nauczycieli, gdzie przy kawie i cieście omawialiśmy każdy przypadek. Tak bardzo indywidualne podejście do ucznia to było genialne! Niestety, w molochach, dużych szkołach jest to niemożliwe – przyznaje Damian Gralak.

W nieistniejącym już od dawna stargardzkim „katoliku” rozpoczęła się dla naszego bohatera przygoda z Erasmusem, programem wymiany uczniów i nauczycieli między europejskimi krajami unijnymi, która trwa do dziś. Możliwość poznania fantastycznych ludzi, zwiedzenia pięknych krajów, nauki języka, dla nauczycieli także napicia się dobrego wina, na przykład w urokliwych knajpkach Porto…

– Najpierw byłem sam na dwóch kursach, to był „Zimowy maraton fotograficzny” na Islandii, gdzie uczono nas fotografować, a przy okazji zwiedzaliśmy Islandię. W Londynie, na uniwersytecie artystycznym, byłem na kursie garncarstwa – opowiada. – Braliśmy też udział w dużym projekcie dla siedmiu krajów. Raz w roku jechały dzieciaki, a raz nauczyciele. Poznaliśmy wspaniałych ludzi z tych krajów. Po trzech latach spotkań żegnaliśmy ze łzami w oczach.

To już czwarty rok szkolny, gdy Damian Gralak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej im. Jana Pawła II w podstargardzkich Grzędzicach.

– To bardzo fajna szkoła, fajne grono pedagogiczne, to była dobra decyzja, no i teraz z os. Chopina szybciej dojadę do Grzędzic, niż do szkoły przy Limanowskiego – mówi nasz bohater. – Gdy przejmowałem szkołę, miałem około 250 uczniów, w tej chwili mam prawie 400. Cały czas przybywa dzieciaków. To napływowe rodziny, przeprowadzające się do Grzędzic ze Stargardu, Szczecina, ale także wracające z Norwegii, z Anglii. Nie mieścimy się już i marzy nam się rozbudowa, ale na razie nie ma pieniędzy. Zastanawiamy się nad rozwiązaniami, być może od przyszłego roku szkolnego będziemy musieli przejść na dwuzmianowość.

Społecznik od zawsze

Dlaczego Damian Gralak został radnym Rady Miejskiej w Stargardzie?

– To wynika z harcerstwa, z tego, że człowiek zawsze gdzieś działał społecznie – odpowiada bez namysłu. – Będąc w samorządzie wie się dużo więcej o tym, co dzieje się w mieście, jest się na bieżąco. Można dawać propozycje, można coś sugerować. Wskazać, co trzeba naprawić, która droga jest podziurawiona. Na dyżury przychodzi mało osób, jedynie stali bywalcy, typy wojujące, którzy niestety nie zawsze mają rację w swoich pretensjach. Nieraz chodzi o prawo własności, na które miasto po prostu nie ma wpływu. Myślę, że wielu woli teraz hejtować w internecie zamiast przyjść i przegadać sprawę. W pracy rady dobre jest to, że można bez problemu spotkać się z prezydentem miasta, wiele spraw wyjaśnić także na posiedzeniach komisji, na których jest cała trójka prezydentów. Najwięcej rzeczy załatwianych jest podczas takich bezpośrednich rozmów, niekoniecznie pisania interpelacji, które są po części takim chwytem pod wybory. Warto też wiedzieć, że zmieniły się przepisy i podczas sesji rady nie ma już możliwości zadawania pytań prezydentowi. Próbujemy je przemycać w punkcie „sprawy różne”. Jeżeli radny chce pracować, poświęca dużo czasu. Na pewno są też i tacy, którzy tylko siedzą na sesjach. Ale i tacy, którzy starają się zadbać o swój rejon wyborczy.

Z jakimi problemami zgłaszanymi przez mieszkańców spotyka się najczęściej?

– Drogi, chodniki, parkingi – wymienia. – Przy SP 4 był niewykorzystany trójkąt terenu z drzewami, zaproponowałem by zrobić parking i po jakimś czasie powstał. Interweniowałem też przy remoncie Wieniawskiego, niestety nie udało się i dalej ludzie są tam niestety zalewani. Najsłynniejsza moja interwencja, to problem ze szczurami na osiedlu Chopina. Teraz już na szczęście jest ich mniej. Choć szacuje się, że na jednego mieszkańca miasta przypada pięć szczurów. Udało też się załatwić miejsca parkingowe na placu niedaleko kościoła na os. Chopina. Ze względu na plan zagospodarowania przestrzennego, powstał tam tymczasowy parking na ok. 20 miejsc. Tymczasowy, a działa już od 7 lat!

Czeka na nocne życie Stargardu

Damian Gralak urodził się w niedalekim Barlinku, do Stargardu trafił jako roczny bobas.

– Tata dostał pracę na kolei i z początku, przez rok, mieszkaliśmy w kolejowym hotelu przy ulicy Dworcowej w Stargardzie – opowiada. – Czekaliśmy na służbowe mieszkanie.

Obecnie, ze swoją rodziną, jest mieszkańcem osiedla Chopina. A jak ocenia życie w Stargardzie?

– Największym mankamentem naszego miasta są te nieszczęsne wiadukty, co nie zależy jednak od naszych władz, tylko od kolei. Wydaje mi się, że bardzo dużo dzieje się w kulturze. Jesteśmy takim ani malutkim ani dużym miastem, blisko dużego Szczecina, a jest bardzo wiele prywatnych inicjatyw, różnych stowarzyszeń, które coś dla mieszkańców robią i na pewno można coś dla siebie znaleźć – uważa Damian Gralak. – Oczywiście nie jest tutaj tak jak w Poznaniu, gdzie wychodzi się wieczorem na rynek i można wybrać do jakiego lokalu chce się wejść. U nas tego nocnego życia nie ma i tego brakuje. Jedynie Artur Słowik próbuje coś robić, jeżeli chodzi o muzykę na żywo, w swojej Piwnicy pod Galerią. Wydaje mi się jednak, że to będzie się rozwijało, że takich miejsc będzie się pojawiało więcej. Bo teraz brakuje mi, gdy idę usiąść do jakiegoś pubu na piwo, by grała kapelka na żywo. Wiadomo, że to są koszty dla właściciela lokalu, ale może w ten sposób można wypromować młodego artystę? W dużych miastach często też na ulicy stoi muzyk i gra, u nas to jest rzadkość, czasem zdarza się pan z saksofonem, czy dziewczyna ze skrzypcami. To jest kwestia mentalności, niektórzy myślą o takich osobach: żebrak. A przecież ktoś chce się zaprezentować, a przy okazji na coś zarobić. Myślę, że coraz więcej osób będzie się na to odważać. Sam kiedyś byłem jako opiekun na kolonii w Niemczech i gdy dzieciaki miały czas wolny na zakupy, wziąłem gitarę obok położyłem pokrowiec i zacząłem grać. I nieźle wtedy zarobiłem!

Na koniec odnotujmy, jakie szkoły ukończył Damian Gralak? Była to stargardzka SP 6, następnie I LO Stargard, gdzie podpadł ówczesnym władzom organizowaniem mszy harcerskich i przeniósł się do szkoły średniej w Dębnie. Tam mieszkał u rodziny, następnie w internacie. Studia? Historia na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Szczecińskiego. Studia podyplomowe z zarządzania oświatą. Jest również absolwentem szkoły Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka w Warszawie, w której następnie pracował jako wolontariusz. Miał też w niej wykład o historii praw człowieka.

Za miłą i słodką gościnę dziękujemy piekarni i cukierni MAXAN Czekolada chleb i kawa Stargard przy ulicy Piłsudskiego 6 w Stargardzie.