Piękny, kolorowy i pachnący, 200-metrowy azyl wśród szarych stargardzkich budynków, od ponad 20 lat tworzy Marianna Kasper z pomocą swoich bliskich. To ich kawałek raju, gdzie uwielbiają w ciszy i spokoju razem spędzać czas. Szczególnie wiosną i latem, bo wtedy jest tam najładniej i najprzyjemniej.
Stargard z pasją – odcinek 38
Trudno uwierzyć, że Marianna Kasper za 2 tygodnie będzie już emerytką. Ta młodo wyglądająca, zadbana, miła i wciąż uśmiechnięta stargardzianka znana jest klientom stargardzkich sklepów. Przez ostatnie 13 lat sprzedawała w sklepach mięsnych Ozimka, na starówce i w centrum Stargardu. Przedtem pracowała w sklepie Lider, a jeszcze wcześniej w nieistniejącym już stargardzkim Luxpolu.
– 26 lipca odbieram świadectwo pracy i idę na emeryturę! Będę jeszcze bardziej dopieszczać mój ogród – zapowiada Marianna Kasper. – Teraz jak tylko wracam z pracy przychodzę tutaj, podleję, podszczypię listki… Lubię tu posiedzieć w ciszy i spokoju. Posłuchać śpiewu ptaszków. Spędzam tutaj czas z najbliższymi. Odwiedzają nas ptaszki, wróble, kosy, gołębie, rybitwy, latają też pszczółki, bąki. Pięknie jest po zmroku, gdy zapalają się solarne lampiony, ledowe lampki.
Przydomowy ogród pani Marianny, znajdujący się w kwartale ulic Jugosłowiańskiej, Czeskiej i Rumuńskiej, już teraz jest bardzo starannie dopieszczony. Robi ogromne wrażenie, gdy wchodzi się do niego zza starych, szarych, zwykłych budynków. Na 210 metrach znajduje się na pewno ponad 100 gatunków roślin, kolorowych kwiatów, krzewów i drzewek. Jednoroczne, wieloroczne… W tym m.in. 30 krzaków róż, 29 odmian hortensji, około 40 gatunków roślin cebulowych. Surfinie, piwonie, jeżówki, lawenda. Długopędowy cyprysik. Oleander. Wszystkie ozdobne, z roślin jadalnych jest tylko jabłonka i pomidorki w doniczce.
Jest też żywopłot, są tuje, bukszpan, jest 29-letnie doniczkowe drzewko bonsai – górska sosna limba, są wieloletnie byliny.
A oprócz tego ślicznie zaaranżowana altana ze stołem i miejscami do siedzenia. Jest też duża huśtawka i kamienny grill. Są działające na baterie słoneczne fontanny, ozdobne i służące ptakom za poidełka.
– W takiej formie ogród jest od 5 lat, a zaczęliśmy go tworzyć w 2001 roku. Wtedy były tu zgliszcza pełne żwiru i gruzu – wspomina pani Marianna. – Mój mąż Andrzej wykonał dużo ciężkiej pracy, by to odgruzować. Dziś mąż jest 10 lat po udarze, ma niedowład jednej strony i do ogrodu przychodzi posiedzieć na swoim ulubionym miejscu. Pamiętam jak nosiłam na dwie ręce 25 l litrowe baniaki z wodą do podlewania. Teraz kran jest na zewnątrz i kłócimy się z kolegą Andrzejem, kto będzie podlewał wężem, bo oboje lubimy to robić. Przeżyliśmy kradzież ogrodzeniowych słupków, które przypadkiem się odnalazły. Dwa lata temu mieliśmy zalanie i błagaliśmy strażaków, by uważali przy wypompowywaniu wody. Wciąż dosadzamy roślin i śmiejemy się, że ten ogród jest z gumy, bo tyle ich mieści. Jakie lubię najbardziej? Róże! Na przykład tę różową na pniu. Pierwsze róże dostałam od swojego, nieżyjącego już teścia. A mąż na rocznicę ślubu kupił mi tę białą magnolię – miniaturę.
Przywozili kwiaty w torbach
W tworzeniu ogrodu najwięcej pomaga najmłodszy syn, 28-letni Krystian.
– Goście o naszym ogrodzie mówią, że jest jak z katalogu, a tak naprawdę tworzymy go całkiem spontanicznie, nie według gotowego szablonu – mówi Krystian Kasper. – Wszystko zaaranżowaliśmy sami, jesteśmy samoukami.
Od 8 lat współpracuje z nimi florysta Andrzej Wyrzykowski, który pomógł uporządkować zasadzone rośliny i na bieżąco dobiera nowe. Razem z Krystianem jeżdżą po nie co miesiąc, dwa do Warszawy. Zwożą rośliny z całej Polski, z Kutna, Puław, Końskowoli, z Krakowa, spod Lublina. Ze śmiechem wspominają początki tych eskapad, kiedy to pociągami i autobusami przewozili torby pełne roślin, zza których ledwo ich było widać.
– A ja nieraz z pracy wracałam przez rynek, by coś dokupić, zdarzało się też kupować całkiem udane rośliny w marketach, np. malutkie cyprisiki z Tesco ładnie się przyjęły i duże wyrosły – pokazuje pani Marianna. – To są wydatki, na rośliny, na środki pielęgnacyjne. Nie palę, więc za to sobie je kupuję!
To prawda, że do kwiatów trzeba mieć rękę. Jednak przede wszystkim trzeba mieć do nich serce. Oczywiście też czas i cierpliwość…
Marianna Kasper
Do ogrodu zabierała ją mama
Kiedy się zaczęła ogrodowa pasja Marianny Kasper?
– Już w dzieciństwie, mieszkałam w Grzędzicach, gdzie mamusia miała piękny ogród – odpowiada nasza pasjonatka. – Mnie i moich pięć sióstr zabierała do niego i uczyła nas pracy w ogrodzie. Potem zaczęłam czytać fachowe gazety, robić bukiety, stroiki, także z suszonych kwiatów. Na Jugosłowiańską przeprowadziliśmy się w dzień wprowadzenia stanu wojennego, 13 grudnia 1981 roku. Na początku byłam załamana widokiem ruin dookoła, ale teraz inaczej tu wygląda i dobrze się nam mieszka. Wszędzie jest blisko, są wszystkie sklepy. Jest cisza, spokój. Mimo bliskości ulicy Szczecińskiej w ogóle nie słychać drogowych hałasów. Szkoda tylko, że nie wszyscy dbają o swoje ogródki, sąsiednie są bardzo zarośnięte, ludzie to leniuchy! A ja tam wolę przyjść tutaj popracować i się zrelaksować, niż siedzieć przed telewizorem czy komputerem. Razem spędzamy tu każdą niedzielę. Jest kawa, ciasto, lody, owoce…
Pani Marianna oprócz własnego ogrodu stworzyła też kolorową rabatę przy swoim bloku.
Chcę też przypomnieć, że wspólnie z Andrzejem i Krystianem spotkała się w Stargardzie z Martą Lempart, by wręczyć jej bukiet.
Nasza publikacja w cyklu Stargard z pasją to nie pierwszy i nie ostatni „medialny występ” niesamowitego stargardzkiego ogrodu z ulicy Jugosłowiańskiej. Ogród pani Marianny przed laty zgłaszany był do stargardzkiego miejskiego konkursu Ogrody wokół nas i otrzymywał w nim nagrody. Za kilka miesięcy będzie można zobaczyć poświęcony mu reportaż w programie TV „Rok w ogrodzie”. W czerwcu była już u naszej bohaterki telewizyjna ekipa, odwiedzając i nagrywając przy okazji stargardzką różankę.