Zofia Strachocka
Zofia Strachocka w obiektywie Emilii Chanczewskiej

Gram w teatrze, bo to po prostu lubię!

Od ponad 10 lat nie schodzi ze sceny. Niezliczoną ilość razy zagrała w sumie w 16 sztukach. Często główne role! Oprócz tego wielokrotnie brała udział w 10 różnych okolicznościowych przedstawieniach. Zofia Strachocka to inicjatorka i filar teatru A-To-My działającego przy Uniwersytecie Trzeciego Wieku w Stargardzie.

Stargard z pasją – odcinek 40

Nauczyć się swojej roli w miesiąc po otrzymaniu scenariusza? Zagrać na festiwalu trzy spektakle z rzędu i czwarty monodram? Przełożyć poważną neurologiczną operację, by wystąpić w premierowym przedstawieniu? Wrócić na próby dwa miesiące po wyjściu ze szpitala? Dla Zofii Strachockiej to nie problem!

– Poszłam na wcześniejszą emeryturę – w listopadzie 1997 roku, mając już 38 lat pracy, z przyczyn zakładu pracy, miałam ledwo po 50-tce. Gdy już wnuki podrosły córki powtarzały mi, bym nie zasiedziała się w domu, tylko wychodziła do ludzi – wspomina Zofia Strachocka. – Więc zapisałam się na język angielski, na informatykę na zajęcia Lebox (metoda wspomagająca rozwój koncentracji, pamięci i skuteczność nauki – dop. ech), chodziłam też na tańce, na pływanie, na gimnastykę, na rower. Robiłam wszystko naraz! Potem pomału z kolejnych zajęć rezygnowałam. Nie zafascynowała mnie informatyka. Do dziś nie przepadam za komputerem, włączam go raz na dwa tygodnie. Teraz najważniejszy jest teatr. Dzięki niemu mam ciekawe zajęcie i kontakt z ludźmi. Mam motywację, by się wyszykować i wyjść z domu. Kiedyś to córki, gdy były małe, lubiły się przebierać w moje ubrania, teraz ja dostaję od nich ładne rzeczy. A po stroje, które mam tylko na scenę, chodzę też do sklepów z odzieżą używaną. W domu mam całą szafę toreb z zestawem ubrań i rekwizytów do każdej ze sztuk. Kiedyś czytałam córkom dużo bajek, a nawet „Balladynę”, chodziłam na ich występy gdy tańczyły w „emdeku” w Muszelkach, dziś one przychodzą na moje spektakle.

Zaczęła od kabaretu

A jak zaczęła się przygoda Zofii z teatrem? Pierwsze występy były z kabaretem Bez Nazwy Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów w Stargardzie. Debiut był w sali nr 6, w piwnicy Stargardzkiego Centrum Kultury, następnie występy w Sali Kominkowej Młodzieżowego Domu Kultury. Z nieżyjącym już Janem Teplińskim i Danielą Nelską, która też gra do dziś. Potem był teatr A-To-My UTW Stargard. Wszystko pod wodzą szczecińskiej reżyser Tatiany Malinowskiej-Tyszkiewicz.

– Teatr A-To-My Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Stargardzie działa od 2012 roku, w 2013 wystawiliśmy pierwszą sztukę „Są ludzie, którym nie wolno osiwieć”, potem „Lizystratę” w 2014. Od tej pory gram we wszystkich sztukach, z wyjątkiem „Domu Bernardy Alby”, bo gdy były przygotowania do premiery, ja zajmowałam się monodramem „Orbanowa” – wspomina Zofia. – Mam za sobą mnóstwo występów, w Stargardzie, Szczecinie, w innych miastach i na wielu wioskach. W SCK, w Klubie Wojskowym, w szkołach, przedszkolach. Na letnim festiwalu Teatr w Stodole w Nastazinie, w Morzyczynie. W repertuarze mamy 16 sztuk teatralnych i 10 przedstawień, m.in. z bajkami, z poezją. Najczęściej gramy „Szeherezadę”, „Bajki” i „Pastorałkę góralską”. Mamy próby w Stargardzkim Centrum Kultury, gdzie przecież kiedyś było więzienie. Moja koleżanka pracowała w sekretariacie więzienia i ją tam odwiedzałam. A teraz spędzam wiele godzin w sali nr 6 SCK. Spotykamy się także w innych miejscach, chodzimy na kawę. Lubię nasz zespół!

Na scenie daje z siebie wszystko

Teatr. Zapada zmrok. Rozsuwa się kurtyna. Ukazuje się scenografia, rekwizyty. Na rozświetloną scenę wychodzą aktorzy. Zabierają widzów w podróż po odgrywanej opowieści. Wyobraźnia działa. Publiczność czuje się inaczej, niż na co dzień. Jeszcze bardziej wyjątkowo czują się aktorzy, wcielający się w bardzo różne postaci…

– To co gram, widzę w duszy. Na scenie autentycznie się wzruszam, szczególnie przeżywałam gdy czytałam wiersz „Pochody” Leopolda Staffa, miałam gęsią skórkę i głos mi się łamał, także w rolach dramatycznych, w „Wizycie starszej pani”, czy „Orbanowej” – wyznaje Zosia. – Wiem jednak, że wiele osób wolałoby oglądać komedię, nie chcą dramatów. Rozumiem sztuki, w których gram, dlatego szybko się ich uczę. Tekst powtarzam sobie w domu szeptem, po cichutku, ucząc się też dwóch ostatnich zdań osoby, która mówi przede mną. Scenariusz mam zawsze obok siebie i w wolnej chwili do niego zaglądam. Na początku miałam wielką tremę, bardzo się wstydziłam wychodzić na scenę. Po pierwszym występie mówiłam, że już w życiu tego więcej nie zrobię! Potem były dobre recenzje i to mnie zmotywowało. Na scenie daję z siebie wszystko. Bardzo przeżywam, gdy coś pójdzie nie tak. Staram się jednak nie trzymać w sobie złych rzeczy, wyrzucam je z siebie. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek będę występować, ale okazało się, że ja to po prostu lubię! Myślę, że każdy człowiek powinien mieć coś, czym żyje.

Zofia nie zrezygnowała z grania w teatrze nawet gdy okazało się, że jest chora…

– Prosiłam lekarza o inny termin operacji, bo 25 stycznia 2022 roku mieliśmy premierę „Wija” Gogola – wspomina. – Operację miałam 4 lutego 2022 roku. Szybko doszłam do siebie, chciałam jak najszybciej wszystko robić sama. Miałam motywację: teatr! Dałam radę. W kwietniu wróciłam na próby. Jak to możliwe? Ludzie starej daty nie pieszczą się ze sobą!

Pierwszy papieros nad Iną

Zofia urodziła się pod Hrubieszowem na Lubelszczyźnie, do Stargardu trafiła po wojnie, w 1947 r. Zamieszkała z rodzicami i siostrami przy ulicy Dworcowej. Jej tata był kolejarzem i do Stargardu trafił wcześniej, w 1945 roku.

– Z Dworcowej przeprowadzałam się trzy razy, niedaleko, zawsze towarzyszył mi dźwięk pociągów – wspomina nasza bohaterka. – Zawsze bardzo mi się tu podobało, nie chciałabym mieszkać nigdzie indziej. Żałuję tylko, że rodzice o tych powojennych czasach tak mało mówili. Dlatego książkę „Zamęt” Jolanty Aniszewskiej dosłownie połknęłam! Nie lubię dużych, zatłoczonych i pełnych hałasu miast. Lubię Stargard, bo jest wszędzie blisko, jest zielono. Jestem z tym miastem związana. Moje dzieciństwo to przedszkole na ulicy Bogusława IV, nauka w Szkole Podstawowej nr 3, następnie 3 lata handlówki i nauka w technikum handlowym w szkole w parku. Do przedszkola, na początku lat ’50, chodziłam sama przez Barnima, przez park 3 Maja, pamiętam jak było rozkopane i w ziemi widać było kości, czaszki… Lubiłam też siedzieć nad Iną, tam przed maturą zapaliłam pierwszego papierosa. To była tylko próba, potem nie paliłam. Potem chodziłam na randki nad wodospad. Żeby mnie rodzice nie widzieli, bo to było daleko od domu. Ale np. przed prywatką chłopak musiał wcześniej się u nas pokazać! Byłam grzeczną dziewczynką. Pamiętam, że nie chciałam dorastać, kończyć 18 lat. Nie móc już robić tego, co wypada tylko dzieciom…

Z książką Zamęt
Fot. Emilia Chanczewska

Po zakończeniu nauki pracowała w dziale finansowo-księgowym PSS Społem, następnie w POM-ie, potem w Stargardzkim Biurze Projektów. Do przejścia na wcześniejszą emeryturę zmotywowały ją narodziny pierwszej wnuczki. Chciała pomóc przy jej wychowaniu i nie żałuje, że nie pracowała zawodowo dłużej.

Mama miała artystyczną duszę

Skąd artystyczne zainteresowania? Czy ktoś wcześniej w rodzinie takie miał?

– Moja mama nie pracowała, zajmowała się domem, piątką dzieci. Bardzo dużo czytała, lubiła też śpiewać i śpiewała ładnie, ale nie miała okazji występować. Zachwycała się przyrodą, pięknymi szczegółami. Myślę, że miała artystyczną duszę i że mam to po niej. A moja wnuczka studiuje grafikę artystyczną w Poznaniu – opowiada Zofia. – Ja też bardzo dużo czytałam, obowiązkowo oglądałam teatr TV, a jako nastolatka z naszym profesorem Kciukiem i jego żoną jeździłam do teatru i do operetki w Szczecinie. Zawsze mi się to podobało. W szkole lubiłam język polski, chętnie czytałam lektury. Zawsze też lubiłam poezję, co nie jest zbyt często spotykane, jak to ujęła Wisława Szymborska w swoim wierszu.

„Niektórzy lubią poezję” Wisława Szymborska

Niektórzy –
czyli nie wszyscy.
Nawet nie większość wszystkich, ale mniejszość.
Nie licząc szkół, gdzie się musi,
i samych poetów,
będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.

Lubią –
ale lubi się także rosół z makaronem,
lubi się komplementy i kolor niebieski,
lubi się stary szalik,
lubi się stawiać na swoim,
lubi się głaskać psa.

Poezję –
tylko co to takiego poezja.
Niejedna chwiejna odpowiedź
na to pytanie już padła.
A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego
jak zbawiennej poręczy.

Zofia ma zeszyt, w którym zapisuje wszystkie teatralne występy. Prowadzi też dużą kronikę, pełną wpisów, zdjęć, artykułów prasowych.

Reżyser Tatiana: Zośka? Jest cudna!

Zofia Strachocka początkowo była liderką teatru A-To-My. Potem stwierdziła, że bardziej w tej funkcji sprawdzi się teatralna koleżanka, Bożena Sekuła, która oprócz tego że też świetnie gra, ma duże zdolności organizacyjne.

– Zosia jest bardzo zaangażowana, ambitna, skrupulatna, z ponadczasową obowiązkowością. Pierwsza z nas umie rolę na pamięć, pierwsza ma przygotowane stroje – mówi Bożena Sekuła, liderka sekcji teatralnej A-To-My na UTW Stargard. – Pięknie gra, jak profesjonalna aktorka, z wczuciem w rolę, z autentycznym wzruszeniem, ze zrozumieniem postaci, w którą się wciela. Na scenie jest naturalna, pięknie się porusza. Sprawdza się i w dramatycznych rolach, i w komediach, i w bajkach dla dzieci. Jest niezastąpiona.

A To My
Przed premierą „Wizyty starszej pani”, fot. Emilia Chanczewska

Na scenie Zosi partneruje Krzysztof Żyto, który u jej boku debiutował pod koniec marca br. w „Wizycie starszej pani” Friedricha Dürrenmatta.

– Ambitna, zawsze perfekcyjnie przygotowana – mówi o Zofii Strachockiej Krzysztof Żyto. – Nie przeszkadza mi, że mamy odmienne poglądy polityczne i że jako Klara, moja pierwsza partnerka na scenie, doprowadziła już trzy razy do mojego… uśmiercenia.

Zofia często dostaje od pani reżyser zaszczytne główne role, ale też często zbiera ostry „opeer”. Jak zauważa nasza bohaterka, reżyser do innych zwraca się miło zdrobnionymi imionami, a ona jest zawsze „Zośką”.

– Widzę w niej ogromny potencjał, a ludzie którzy go mają dostają ode mnie szturchańce – mówi reżyser Tatiana Malinowska-Tyszkiewicz. – Wiem, że warto chwalić, bo to daje siłę. Ale jak jest dobrze, to wszyscy to widzą, a jak niedobrze muszę wgryźć się w to miejsce. W Szczecinie, w Teatrze Polskim, miałam doświadczenie pracy z ludźmi starszymi, spracowanymi, schorowanymi, już emerytowanymi. To była dla mnie wielka frajda dać im drugą szansę, dać zajęcie, by mogli być na scenie. Ale cała grupa emerytów pierwszy raz trafiła mi się w Stargardzie. Okazało się, że to jest fantastyczne! Zaczęliśmy od kabaretu, potem był spektakl, który Zośka udźwignęła sama. Zośka jest absolutnie zajebista w „Wizycie starszej pani”, a widziałam różne spektakle tego dramatu. Fantastyczna menelka z podbitym okiem w „Szeherezadzie”. Przepiękna w „Babie Chanel”. Malutka, szczuplutka, krucha na zewnątrz, a w środku potężna. Mogłaby pokazać jeszcze więcej, gdyby nie miała w sobie obaw, że czegoś nie zrobi, czegoś nie potrafi. Może lepiej by było gdybym ją chwaliła? Ale to nie w moim stylu! Zosia jest człowiekiem, na którym można polegać. Nigdy nie zawiedzie. Jest pomocna. Jest cudna!

Z reżyser
Na próbie w SCK. Od lewej Krzysztof Żyto, Zofia Strachocka i reżyser Tatiana Malinowska-Tyszkiewicz, fot. Emilia Chanczewska

Za miłą i słodką gościnę dziękujemy piekarni i cukierni MAXAN Czekolada chleb i kawa Stargard przy ulicy Piłsudskiego 6 w Stargardzie.

Emilia Chanczewska i Zofia Strachocka
Emilia Chanczewska i Zofia Strachocka w MAXANIE